28 kwietnia 2017

Rozdział 23




~*~
- Na co czekasz? - pyta Andres, wstając z krzesła. - Biegnij za nią. - dodaje przekonująco, kładąc dłoń na prawym ramieniu syna. Matteo posyła ojcu szeroki uśmiech i obdarza go pełnym wdzięczności spojrzeniem. Nie czekając na dalsze zachęty, wybiega z domu, pozostawiając po sobie jedynie głuchy dźwięk zatrzaskujących się drzwi, który rozlega się wewnątrz niczym nieme echo, wygrywające swe pieśni wśród skalistych kotlin. Nastolatek przyspiesza gwałtownie, oddychając płytko. Przez jego ciało przebiega zimny dreszcz, który mrozi jego ciało od stóp, aż po czubek nosa. W głowie plącze się stek nieuporządkowanych myśli, z których pragnie stworzyć logiczny monolog. Nie wie, co spotka go w domu Luny i czego może się spodziewać. Jest mocno zestresowany, co sprawia, że przez chwilę ma ochotę zawrócić, lecz doskonale zdaje sobie sprawę, że rozmowa z Valente jest nieunikniona. Prędzej, czy później, staną twarzą w twarz i będą musieli wyjaśnić sobie wszystko, co do tej pory między nimi zaszło. Z ust nastolatka wydobywa się głośne westchnienie pełne smutku i rezygnacji. Nerwowo drapie się po głowie, mrużąc oczy. Im bliżej znajduje się jej domu, tym większy ogarnia go strach. Nim się orientuje, staje przed ogromną willą Bensonów, w której w prawie wszystkich pomieszczeniach palą się światła. Nieśmiało popycha metalową, czarną furtkę, prowadzącą na posiadłość, która niebawem prawnie będzie należeć do Luny Valente, a raczej Sol Benson. Wzdycha po raz kolejny. Czuje, jak jego ciało staje się drętwe i sztywne. Niezdolne do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Nieruchomieje na sekundę, lecz po chwili odzyskuje pełną sprawność. - Matteo, musisz to zrobić. - szepcze, w ten sposób dodając sobie nieco otuchy. To dla niego niełatwa decyzja. Rozmowa z Luną sam na sam przeraża nastolatka, a sam widok brunetki budzi w nim przykre wspomnienia oparte w dużej mierze na bólu i cierpieniu. Oddycha głęboko, decydując się na wykonanie ostatecznego kroku. - Raz kozie śmierć. - na jego twarzy zakwita niemrawy uśmieszek. Powoli kieruje się s stronę domu Bensonów, tuż do wejścia. Drżącymi rękoma naciska na dzwonek, którego głuchy dźwięk rozlega się wewnątrz pomieszczenia.
- Kto to o tak późnej porze, u licha! - w środku słychać lekko zirytowany głos, należący do dziadka Luny, który przechadza się po salonie. Po chwili drzwi otwierają się szeroko, a w progu wita go rozpromieniona Amanda.
- Witaj Matteo! Dawno cię nie widziałam. - uśmiecha się.
- Nie wiedziałem, że tu pracujesz..- odpowiada nastolatek, który wydaje się być zaskoczony widokiem kobiety, która niegdyś była służącą u Sharon Benson.
- Wolę pracować dla Luny, to znaczy Sol, niż dla Sharon. - wyjaśnia. - Wciąż nie mogę przywyknąć, do tej nowej sytuacji. Monica i Miguel zginęli w tajemniczych okolicznościach, a ich adoptowana córka została spadkobierczynią fortuny Bensonów. Wariactwo. - mówi, tłumiąc nerwowy uśmieszek.
- Poprosisz Lunę? - zwraca się do niej błagalnie.
- Tak, ale nie wiem, czy dzisiaj przyjmuje gości. Wróciła w nie najlepszym nastroju i niemal od razu pobiegła do swojego pokoju. - odpowiada kobieta, gładząc swój idealnie skrojony uniform.
- Wobec tego sam do niej pójdę. - mówi łagodnie, żegnając Amandę ciepłym uśmiechem.
- Zaczekaj! Muszę wyjaśnić ci, gdzie jest jej pokój! - krzyczy kobieta, lecz Balsano puszcza tę uwagę mimo uszu, wbiegając do salonu, w którym napotyka surowe spojrzenie dziadka Luny.
- A ty dokąd chłopcze? - pyta, unosząc wzrok znad gazety.
- Do Luny. - odpowiada krótko. Mężczyzna mruży oczy, wytężając wzrok. Poprawia na nosie okulary i uważnie przygląda się młodemu chłopakowi.
- Mam wrażenie, że skądś cię znam..- mówi zamyślony.
- Tak. Odwiedziłem Lunę w wakacje. - wyjaśnia lekko speszony.
- Ach, tak. - odpowiada posępnie staruszek. - Już sobie przypominam. To przez Ciebie moja wnuczka płakała przez ostatnie tygodnie? - pyta, mierząc chłopaka lodowatym spojrzeniem.
- O czym pan mówi? - odpowiada pytaniem na pytanie zaskoczony Balsano.
- Kochanie, daj mu spokój. Nie o niego chodzi. - w pomieszczeniu rozlega się głos babci Luny, która wolnym krokiem wchodzi do salonu. - To ten drugi. Ten z Cancun. - szturcha go lekko, tym samym dając mężczyźnie znak, by zakończył swoje przesłuchania. - Luna jest na górze. - dodaje, zwracając się do Matteo, a który w podzięce przesyła staruszce ciepły uśmiech. Przeskakuje po dwa stopnie, chcąc jak najszybciej znaleźć się u celu. W głowie wciąż analizuje słowa dziadka Luny, dodając je do słów matki. - To niemożliwe. - stwierdza, snując najbardziej czarne scenariusze. - A jeśli to prawda? - pyta sam siebie. Wolnym krokiem snuje się korytarzem, zastanawiając się, które z bielonych drzwi prowadzić mogą do pokoju Luny. Znając swoją matkę, stwierdza, iż mieści się on w tym samym miejscu, w którym znajdował się przed laty. Podąża na koniec korytarza, delikatnie uchylając drzwi. W pomieszczeniu panuje półmrok, lecz mimo to dostrzega skuloną na łóżku Lunę, która trzęsąc się nie potrafi przestać płakać. Matteo patrząc na nią, czuje dziwne ukłucie w sercu, które przynosi mu ból. Spuszcza głowę, wtapiając wzrok w granitowej posadzce. Nie potrafi spojrzeć jej prosto w oczy. Odwraca się, lecz w ostatniej chwili uświadamia sobie, że taka szansa może się więcej nie powtórzyć. Zaczerpuje wdechu i ostrożnie wsuwa się do środka. Delikatnie popycha drzwi, które opadają na framugi z cichym skrzypieniem. Luna gwałtownie podnosi się do pozycji siedzącej, odwracając głowę w kierunku stojącej przed nią postaci.
- Co ty tu robisz? - pyta przez łzy.
- Musimy porozmawiać. - oznajmia chłopak łagodnym głosem. Powoli zbliża się w jej kierunku, chcąc zająć miejsce na skraju jej łóżka, jednak Luna powstrzymuje go, lekko go odpychając.
- Nie. Nie dzisiaj. - wyjaśnia, ocierając spływające po policzkach łzy.
- Chcę wiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się w Cancun. Chcę znać całą prawdę. - stwierdza stanowczo, dostrzegając w jej oczach strach i przerażenie. Kiwa przecząco głową, ciężko oddychając. Usiłuje zatamować napływające do oczu łzy, które są oznaką jej słabości oraz bólu, z którym dotąd nie zdołała się uporać od czasu wyrządzonych jej krzywd.
- Nic się nie wydarzyło. - przełyka nerwowo ślinę. Jej głos jej słaby. Cichy. I drżący. To sprawia, że Matteo ma ochotę przysiąść się bliżej niej i zatopić jej drobne ciało w swoich ramionach, lecz boi się, że gorzka prawda ukazana przez telewizję może okazać się przykrą rzeczywistością, której nie będzie potrafił znieść.
- Nieprawda. Widziałem wywiady, zdjęcia..- wylicza cicho. Luna spuszcza głowę, podciągając pod brodę kolana. Ukrywa głowę między udami, cicho pochlipując. - Proszę, powiedz, że ty i Simon...- zamiera. Przykuca przy niej, kładąc swoją chłodną dłoń na jej nodze, co sprawia, że przez jej ciało przechodzi zimny dreszcz. - Powiedz, że to nieprawda. Że wy nie...że nie zrobiłaś z nim tego. - przycisza głos, oddychając płytko i nerwowo. Luna rozkleja się na dobre, wybuchając głośniejszym i intensywniejszym płaczem.
- N-n-nie. - wyjąkuje przez łzy, trzęsąc się ze strachu.
- Co się dzieje? - zajmuje miejsce obok niej. Kładzie dłoń na jej skroni, odrzucając kaskadę długich, ciemnych loków do tyłu. Ostrożnie unosi jej głowę, by móc spojrzeć jej w oczy. Mimo protestów ze strony Luny, osiąga swój cel, obejmując wzrokiem jej mokrą od nadmiaru łez, twarz. - Opowiedz mi, jak to się stało, że zaczęłaś jeździć z Simonem. - nalega, lecz rozhisteryzowana dziewczyna znów zaczyna płakać, kiwając przecząco głową. Niemal natychmiast wtula się w klatkę piersiową Mattea, mocno obejmując dłońmi jego szyję. Zaskoczony jej zachowaniem, Balsano powoli odwzajemnia jej gest, otaczając ją swymi silnymi ramionami. Czuje, że wszystko, co wiąże się z Cancun jest dla Luny bolesne i nie chce z nim o tym rozmawiać. Najbardziej jednak obawia się, że jego najgorsze przeczucia są prawdziwe. Mimowolnie całuje jej czoło z dawną czułością i współczuciem, co działa kojąco na Lunę, która powoli się uspokaja. Tkwią tak w swoich ramionach przed dobre kilka minut, nie mówiąc absolutnie nic. Valente przygryza dolną wargę, starając się zebrać na odwagę. Wie, że jeśli mu nie powie, najprawdopodobniej Casandra zdradzi jej sekret. Z drugiej strony obawia się jego reakcji, wstrętu  i odtrącenia, którym ją obdarzy. Nie chce go stracić, wręcz przeciwnie. Tylko on jest w stanie zapewnić jej spokój.
- Przepraszam, przepraszam za wszystko. - szepcze, unosząc głowę. Spogląda mu prosto w oczy, dostrzegając w nich dezorientację i zdumienie. Wie, że jest zagubiony i nie wie, co o tym wszystkim myśleć, a to, co w tej chwili dla niej robi jest tylko i wyłącznie przejawem litości i współczucia z jego strony.
- Luna..- zaczyna, lecz ona mu przerywa. Odsuwa się od niego na bezpieczną odległość i wpatruje się tępo w podłogę.
- Po tym, co ci powiem, już nigdy nie spojrzysz na mnie tak samo...- wzdycha łamiącym się głosem. Matteo mruży oczy, z niedowierzaniem wpatrując się w roztrzęsioną brunetkę.
- A więc to prawda? - unosi brew, chowając głowę w dłoniach. - Ty i on...nie wierzę...- szepcze drżącym głosem. Chce wstać i opuścić jej dom raz na zawsze, lecz w ostatniej chwili, Luna łapie go z rękę, prosząc, by nie odchodził.
- To nie tak..- zaczyna nerwowo.
- A jak? - pyta z wyrzutem. - Luna! Zdradziłaś mnie! Co jeszcze może być nie tak?! - podnosi głos. Luna wybucha nieokiełznanym atakiem histerycznego płaczu, nie szczędząc przy tym stłumionego krzyku.
- Simon...Simon mnie zgwałcił, rozumiesz? - mówi przez łzy, rzucając się na łóżko. Ukrywa głowę pod stosem poduszek, zasłaniając się dłońmi zaciśniętymi w pięści. Matteo wypuszcza powietrze z płuc, z otwartymi ustami wpatrując się w trzęsącą się Lunę. Szok paraliżuje jego ciało, sprawiając, że nie wie, jak właściwie ma się zachować. Unosi prawą dłoń, mierzwiąc nią włosy i raz jeszcze wypuszcza powietrze z płuc z charakterystycznym świstem.
- Luna...ja...- szepcze przerażony, gładząc dłonią jej ramię. - Ja..tak mi przykro. - pochyla się, mocno tuląc ją do siebie. - Powinienem był nigdy stamtąd nie wyjeżdżać, nie zostawiać cię samej. Przepraszam. - szepcze, łamiącym się głosem. Stara się nie okazywać słabości. Tłumi napływające do jego oczu łzy, zagryzając wargę. Muska ustami jej mokry policzek, opierając czoło o jej skroń. - Jak do tego doszło? Zgłosiłaś sprawę na policję? - zasypuje ją pytaniami, chociaż doskonale wie, że w tej chwili nie jest w stanie udzielić mu odpowiedzi. Kiwa niepewnie głową.
- Za kilka tygodni pierwsza rozprawa. Będę musiała wrócić do Cancun na kilka dni. - szepcze, nie odrywają twarzy od poduszki.
- Spokojnie. Jestem przy tobie. - szepcze wprost do jej ucha. Zacieśnia uścisk, wsuwając dłonie pod szczelinę pomiędzy jej ciałem a materacem. Oplata palce wokół jej talii, przyciskając ją do siebie. - Powinienem był wcześniej się z tobą skontaktować. Wtedy...wtedy nie doszłoby do tego. - mówi przejęty, biorąc całą winę za krzywdę, która ją spotkała na siebie.
- To nie twoja wina. Powinnam była wiedzieć, że to kolejna gra. Nigdy nie powinnam była wracać do Young Skaters. - mówi. Przechyla głowę, wpatrując się w jego przejęte, czekoladowe oczy.
- Wiem, że to słabe pocieszenie, ale będzie dobrze. Zobaczysz. Ten dupek zgnije za kratkami. Obiecuję ci to. Załatwimy najlepszych prawników. - mówi, spoglądając na nią poważnie. Odgarnia z jej twarzy opadające kosmyki włosów i posyła nieśmiały uśmiech. Meksykanka oddycha ciężko i wtula się w jego klatkę piersiową.
- Czy to znaczy...że mi wybaczasz? - unosi błagalnie wzrok.
- Jasne, Luna. Przecież to...to nie twoja wina. - mówi, opierając swoje czoło o jej. Przymyka oczy i wypuszcza powietrze z płuc. Po chwili wahania, łączy ich usta w długim i czułym pocałunku, którego tak bardzo mu brakowało.

~*~
W brudnej celi panuje półmrok. Wybladła twarz kobiety zwrócona jest w kierunku zamkniętej kraty. W jej oczach z łatwością zauważyć można rodzącą się nienawiść, która z każdym, kolejnym dniem staje się coraz silniejsza. Przełyka nerwowo ślinę i zwraca wzrok w kierunku śpiących już koleżanek. Na jej twarzy pojawia się ironiczny uśmieszek.
- Ah, Bernie, puszczaj! Nie dotykaj mnie! - wykrzykuje z pasją i zaangażowaniem. Oddycha głęboko, żywo gestykulując, co sprawia, że jej ruchy są płynne i przekonujące. - Nie zabijaj mnie! Oh! - piszczy, kuląc swe ciało w kącie. Zasłania twarz rękoma, miotając się po chłodnej tafli szarawej ściany. Mierzwi jasne, lekko posiwiałe włosy, tłukąc zamkniętymi dłońmi w ścianę. - Ratunku! Pomocy! - błaga, rzucając się po podłodze. Zaciekawione twarze więźniów wysuwają się przez wąskie szpary w kratach, bacznie obserwując każdy ruch kobiety. Gwar i ironiczne uśmieszki wypełniają pomieszczenie.
- Sharon! Co ty wyprawiasz! - z oddali słychać głos jednej z lokatorek, z którą kobieta dzieli celę. Wysoka brunetka posyła jej pełen litości uśmiech, z niedowierzaniem kiwając głową. - Coraz gorzej z tobą, hmm? - mruży oczy, krzyżując ręce. - Wiedziałam, że nie dasz rady. Taka odpicowana paniusia z ogromnej willi, prędzej, czy później musiała zwariować. - prycha nieznacznie, lekko pokasłując.
-Co się tu dzieje! - dźwięk pałki uderzającej o metalowe kraty rozlega się w pomieszczeniu, dochodząc do uszu samej Sharon, która jakby ogarnięta nagłym napływem energii, wykrzykuje coraz głośniej, jeszcze zacieklej miotając się po ścianach. - Benson! Do łóżka! - strażniczka mierzy kobietę ostrym głosem, przyglądając się jej uważnie.
- Mamo, to ty? - pyta zdezorientowana Sharon, uśmiechając się niewinnie. - Bernie chce mnie zabić. - dodaje nieśmiało.
- Co takiego? - strażniczka mruży oczy, jakby zupełnie nie wiedziała, co się dzieje. - Jaki Bernie? Tu nikogo nie ma. - odpowiada wyraźnie zaskoczona zachowaniem więźniarki.
- Jak to go nie ma?! - Sharon z wściekłością dopada metalowych krat, mocno dzierżąc w dłoni chude pręty. - Tu jest! Zmierza ku mnie!! - syczy, cofając się do kąta. Przerażona funkcjonariuszka sięga do kieszeni, z której wyjmuje radio.
- Przyślijcie psychiatrę. - mówi sucho, z powrotem wsuwając przedmiot do kieszeni.

~*~
Zdyszana Nina resztkami sił wspina się na balkon. Siada na poręczy, przeskakując na drugą stronę. Zachwycona z powodzenia swojej misji, wchodzi do środka. Zamyka drzwi balkonowe i zapala światło. Rozpuszcza włosy i kieruje się w stronę szafy, z której wyjmuje szafirową koszulę nocną. Nagle czuje za sobą czyjś gorący oddech, który niebezpiecznie ją osacza. Wstrzymuje oddech  i powoli odwraca się w stronę postaci, która przygląda się jej z niedowierzaniem.
- Myślałaś, że cię nie nakryję, co? - pyta Ricardo, lustrując ją wzrokiem. Nina wpatruje się w ojca z przerażeniem, które maluje się w jej oczach. Mężczyzna zaciska wargi. - Zignorowałaś mój zakaz i spotkałaś się z tym chłopakiem, wiedząc, że to mi się nie podoba. Chcesz być jak matka? Zachowujesz się gorzej niż nie jedna latawica. - syczy wściekle, mrużąc oczy. Energicznie sięga po leżący na biurku telefon, który sprytnie wsuwa do swojej kieszeni. - Do szkoły i z powrotem. Tylko tam możesz wychodzić. - oznajmia stanowczo. Nina kiwa posłusznie głową, cała drżąc ze strachu. Chce jak najszybciej zniknąć mu z oczu, dlatego wybiega z pomieszczenia, zamykając się w łazience. Zsuwa się po ścianie, wybuchając płaczem. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego jej ojciec zachowuje się w taki sposób. - Przecież Gaston jest dobry. - szepcze, ocierając spływające po jej policzkach łzy. - Chcę wrócić do mamy. - szepcze drżącymi ustami. Przysłania czy dłonią, lokując twarz na podkurczonych kolanach. - Nienawidzę go. Nienawidzę! - mówi przez łzy, zaciskając wargi.



Od Autorki: Lutteo w końcu razem. Cieszycie się? Dłużej nie potrafiłam ich trzymać na odległość. Za to sprawa z Gastiną zaczyna nam się komplikować. Ricardo wkracza do akcji i zabrania im się spotykać. Czy Nina tym razem posłucha? A może wręcz przeciwnie? Jeśli chcecie wiedzieć, zapraszam na kolejny rozdział. Całuję, Marlene ♥

13 komentarzy:

  1. Jej ! :3 Kocham twoje opowiadania i już nie mogę się doczekać kolejnych części <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Komentarz pewnie nie na temat. Wiem, że wszyscy z chęcią czytają teksty wartkiej akcji i dialogu. Ja jednak kocham teopis uczuć. Ten moment kiedy czytam, przymykam delikatnie powieki, a pod nimi rozgrywa się scena, którą przelewam z opisu. Emocje, uczucia. To jakby stworzyć ę postać w swojej głowie. Dotknąć jej, być nią.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak zawsze *SUPER*. Masz wielki talent w wene. Całusy ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Lutteo 💓 Nareszcie się doczekałam. Dobrze, że Luna wyznała wszystko Matteo. Teraz musi być już tylko lepiej.
    Sharon wariuje. Ale prawda jest taka, że zasłużyła sobie na to. Po tym wszystkim co zrobiła, należy jej się.
    No i Ninka. Biedna. Ricardo jest okrutny, nie rozumiem, dlaczego tak bardzo zabrania jej się spotykać z Gastonem. Uhh.
    Cudowny rozdział, czekam na następny! 😍

    OdpowiedzUsuń
  5. Lutteo uffff i mam nadzieję że Simon zapłaci za wszystko!
    Nina o rety moja biedna co będzie z nią i Gastonem? Boję się tego co jeszcze wykombinuje jej ojcec on jest nieobliczalny!
    Czekam na next rozdział cudo :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiedzialam ze Maetto pobiegnie za Luna, ciesze sie ze Luna powiedziala prawde Maetto. Dobrze ze Sharon jest szalona zasluguje na to.

    OdpowiedzUsuń
  7. Taaaaak!!!! Lutteo powróciło❤❤❤ Ale szkoda mi Niny. Tyle musi przejść przez swojego ojca.... :-( Pisz tak dalej, bo twoje opowiadania są lepsze niż większość książek♡♡❤❤

    OdpowiedzUsuń
  8. Lutteo❤
    Zapraszam do mnie;) ( chamska reklama)xd

    OdpowiedzUsuń
  9. PięknE rozdzialy czekam na następne

    OdpowiedzUsuń
  10. Nareszcie! Lutteo znowu wkracza do akcji! To jest super! Tylko Gastina... Dadzą sobie radę, muszą... Dzięki za kolejny super rozdział.
    Kiedy next?
    #Czekam
    SoyLuna<3
    Lutteo<3

    OdpowiedzUsuń
  11. Super !
    Lutteo znowu razem !! ❤
    Czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Cudowny!!!! Moje lutteo! Moj matteo który wszystko wybscza bo kocha lunke! Jej! On zabije Simona szybciej niz myślimy heh
    Ninks nasza biedna buntowniczką. Co za człowiek? Niedługo będzie dobrze... A co jak riki zrobi cos gastonkowi???
    I nasza kochana szaronita w więzieniu.. Dawno jej bie bylo... Szkoda hah. Teraz ją przewiozą do psychiatryka! I dobrze!,
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Theme by Lydia