21 kwietnia 2017

Rozdział 22




~*~
Mimo wprowadzonego przez Ricardo zakazu wyjścia, Nina buntuje się, szykując się do wyjścia. Zaplata włosy w wysoki kucyk i wkłada wygodne obuwie. Ostrożnie podchodzi do drzwi balkonowych, ostrożnie je uchylając, po czym zasłania je granatową zasłoną. Pod kołdrę wrzuca ogromnego pluszaka, którego otrzymała od matki na dwunaste urodziny, szczelnie nakrywając go kocem po sam czubek głowy.
- Idealnie. - myśli, uśmiechając się. - W ten sposób spokojnie wrócę, gdy zapadnie zmrok. - dodaje. Narzuca na głowę kaptur i wspinając się na czubki palców, wychodzi z pomieszczenia, cichutko zamykając drzwi. Rozgląda się uważnie po mieszkaniu, lecz nigdzie nie zauważa ojca.
- Pewnie jest w swoim pokoju. - myśli, w głębi duszy oddychając z ulgą. Podąża w kierunku wyjścia, raz jeszcze oglądając się za siebie dla pewności. W myślach odlicza do trzech, po czym w bezszelestny sposób opuszcza mieszkanie. Gdy znajduje się na korytarzu, przyspiesza kroku. energicznie zbiegając po kilkustopniowych schodkach. Po upływie kilkunastu sekund znajduje się na zewnątrz i biegnie przed siebie ile tchu. Gdy upewnia się, że znajduje się w bezpiecznej odległości, zwalnia kroku, skręcając w pierwszą alejkę, którą napotyka na swej drodze.
- Udało się. - na jej twarzy zakwita szeroki uśmiech, który z każdą chwilą zdaje się być coraz jaśniejszy. Zdejmuje z głowy kaptur i dalej idzie wolno przed siebie. Kieruje się do parku, w którym umówiła się z Gastonem. Wyjmuje z kieszeni komórkę i spogląda na wyświetlacz. Godzina spotkania wybija dokładnie za dziesięć minut. - Mam jeszcze trochę czasu w zapasie. - wzdycha. Wsuwa dłonie do kieszeni bordowej bluzy, spacerując ukwieconymi alejkami. Siada na skraju fontanny, wpatrując się w bezkresną otchłań wydobywających się z niej przejrzystych strumieni wody.
- Mam cię. - słyszy za sobą męski głos, pod wpływem którego przez jej ciało przechodzi zimny dreszcz. Odwraca się gwałtownie, mierząc wzrokiem stojącą przed nią postać.
- Gaston! Nie strasz mnie. - oddycha z ulgą, dostrzegając przed sobą sylwetkę uśmiechniętego od ucha do ucha, Peridy.
- Taki, mały psikus. - mówi przez śmiech. Brunetka wstaje na równe nogi i wita swojego chłopaka ciepłym uściskiem. - Więc jak? Przyjmujesz moją pomoc w sprawie projektu? - pyta, gdy odrywają się od siebie.
- Nie mam innego wyjścia. Zwłaszcza teraz, gdy nie mam do tego głowy. - uśmiecha się niewinnie. Chłopak otacza ją ramieniem, prawą dłonią gładząc jej dłoń.
- W takim razie najpierw biblioteka, a równo o dwudziestej kino. - proponuje, nie odrywając od niej wzroku.
- Kino? - mruży oczy. - W tym tygodniu to trzeci raz. - komentuje z niesmakiem.
- Grają świetny horror. Będziesz miała okazję się poprzytulać. - uśmiecha się. Nina wywraca oczami, gromiąc go mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
- Horrory są płytkie. - stwierdza, krzyżując ręce na piersiach. - Co powiesz na teatr? - proponuje. Perida spogląda na nią wyraźnie zaskoczony.
- W takim stroju? - odpowiada pytaniem, na pytanie, nie kryjąc zdumienia.
- Masz rację. - wzdycha. - Więc po prostu chodźmy na spacer. Dzisiaj pełnia. - uśmiecha się. Pomysł Simonetti przypada chłopakowi do gustu, toteż niemal natychmiast się zgadza, posyłając jej szeroki uśmiech.
- Myślałaś już nad tematem pracy? - pyta.
- Tak. Waham się pomiędzy chemią jądrową, a układem planetarnym. - wyjaśnia, żywo gestykulując.
- Myślę, że powinnaś wybrać chemię jądrową. - mówi Gaston po dłuższym zastanowieniu.
- To bardzo trudny temat. - wzdycha Nina.
- Wiem, właśnie dlatego powinnaś go wybrać. W ten sposób zabłyśniesz. - wyjaśnia z uśmiechem. Na policzkach Niny zakwita pąsowy rumieniec. Dziewczyna spuszcza głowę, wpatrując się w kamienną ścieżkę. Pragnie w ten sposób ukryć przed Peridą swoje zaskoczenie, co nie wychodzi jej najlepiej. Nastolatek uśmiecha się pod nosem, z niedowierzaniem kiwając głową.
- Pięknie wyglądasz, kiedy się rumienisz. - stwierdza, spoglądając jej prosto w oczy. Nina przygryza dolną wargę, błądząc wzrokiem po parku.
- Chodźmy do biblioteki. - mówi nieśmiało, przerywając niezręczną chwilę. Nigdy bowiem nie była zwolenniczką publicznego okazywania uczuć, dlatego za wszelką cenę unika podobnych sytuacji. Para wolnym krokiem sunie przed siebie, rozmawiając, śmiejąc się i wymieniając nieśmiałymi uśmiechami. Nigdy nie brakuje im tematów do rozmów, co stale zaskakuje Simonetti. Brunetka nigdy nie podejrzewała, że może mieć tak wiele wspólnego z Gastonem, którego uważała za bezmózgiego księcia nocy. Coraz częściej jednak do niej dociera, jak bardzo się myliła i jak bardzo niesprawiedliwie oceniła chłopaka, który jak reszta padł ofiarą manipulacji Sharon Benson.
~*~ 
Casandra Balsano wesoło nucąc pod nosem, krząta się po willi, bacznie przyglądając się przygotowaniom gosposi do kolacji. Nie posiada się z radości, gdyż po długim okresie nieobecności syna, dane jej będzie się nim nacieszyć przez kilka tygodni. Energicznie wbiega po schodach, kierując się na górę, by upewnić się, czy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Kobieta ma bowiem idealny plan, który ma ochotę zrealizować tego wieczoru. Wchodzi do swojej sypialni, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Podchodzi do bielonej komody, na której leży telefon. Podnosi słuchawkę i przykłada ją do ucha.
- Nie chcę słyszeć żadnych wymówek. Miałyśmy umowę. - mówi z niezwykłą pewnością siebie. Cierpliwie wsłuchuje się w głos osoby, z którą rozmawia. Jej twarz kilkukrotnie zmienia swój wyraz. Wywraca oczami, ciężko przy tym wzdychając. - Nie. Tak dłużej być nie może. Musisz to zrozumieć. Jeśli nie dzisiaj, to kiedy? - unosi brew, zaciskając wargi, które przybierają kształt wąskiej linii. - Och, błagam. - mówi z wyraźną irytacją. - Doskonale wiesz, że po ciebie przyślę, więc radzę ci, zjaw się tu z własnej woli. - dodaje nieco zniecierpliwiona. - Punkt ósma chcę cię widzieć w moim domu. - kończy rozmowę z triumfalnym uśmiechem, który pojawia się na jej twarzy. Odkłada słuchawkę i podąża w stronę wyjścia, po drodze zatrzymując się przed ogromnym lustrem, wiszącym na ścianie, tuż obok trzydrzwiowej szafy. Wygładza zmarszczki na swojej eleganckiej, czarnej spódniczce poniżej kolan i posyła swemu odbiciu zadowolony uśmiech. Gładzi idealnie upięte włosy i wychodzi, zatrzaskując za sobą drzwi. Na korytarzu spotyka Mattea, zmierzającego do łazienki. Lustruje go wzrokiem, zatrzymując skinieniem ręki.
- Na kolacji pojawi się wyjątkowy gość. - uprzedza, posyłając mu tajemniczy uśmiech.
- Dobrze. - odpowiada chłopak, siląc się na wymuszony uśmiech. - Wyremontowałaś dom Bensonów. Po co?  - pyta wyraźnie zainteresowany. - Widziałem zapalone światła. Ktoś w nim mieszka? - dodaje, marszcząc brwi.
- A tak. Wynajęłam go. - odpowiada obojętnie, drapiąc się po głowie. - Myślę, że to była dobra inwestycja. - dodaje wymijająco.
- Tak. - wzdycha. - Myślałem, że...- urywa w połowie.
- Że? - pyta zainteresowana kobieta, unosząc brew.
- Nieistotne. - mówi, kierując się do łazienki. Casandra odprowadza go wzrokiem, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
- Oh, Matteo..- wzdycha rozbawiona, po czym rusza do jadalni, by raz jeszcze skontrolować, czy wszystko zostało wykonane według jej zaleceń.

~*~
Kurantowy zegar, stojący w rogu rozległej jadalni wybija dwudziestą. Casandra z niepokojem spogląda na męża i syna, a następnie na zegar. Przygryza dolną wargę, starając się zachować stoicki spokój, co nie jest łatwe. Wyraźnie zniecierpliwiona, nerwowo stuka palcami w stół, co przykuwa uwagę Andresa.
- Coś nie tak? - pyta, spoglądając na żonę.
- Wszystko w porządku. - stwierdza, posyłając mu przekonujący uśmiech.
- Mama czeka na ważnego gościa. - wyjaśnia Matteo, upijając łyk wody.
- Ah, tak? - zaintrygowany Andres unosi brew, ze zdumieniem przyglądając się kobiecie.
- Spokojnie. Zaraz się zjawi. - odpowiada, wzdychając głęboko. W duchu jednak czuje, że zaproszona przez nią osoba, w ostatniej chwili postanowiła zrezygnować, co wiąże się z nieodwołalną klęską jej chytrego planu. Mimo kamiennego wyrazu twarzy, który wyrażać ma obojętność, w środku cała drży. Oddycha z ulgą dopiero, gdy słyszy dzwonek do drzwi. - W końcu. - szepcze, podrywając się z miejsca. Postanawia otworzyć osobiście, co nie zdarza się zbyt często. Matteo odprowadza rodzicielkę wzrokiem, nie posiadając się ze zdumienia. Zachowanie matki go intryguje i ciekawi. Podnosi szklankę, do połowy napełnioną wodą.
- Myślałam, że zbagatelizowałaś moją prośbę, Sol...- w korytarzu rozlega się donośny głos Casandry. Matteo upija łyk wody, lecz na dźwięk doskonale znanego imienia, krztusi się, głośno pokasłując.
- Wszystko dobrze? - pyta z troską Andres, poklepując syna po plecach.
- Znakomicie. - mówi Balsano, pomiędzy kasłaniem. Nim dochodzi do siebie, w pomieszczeniu pojawia się postać Meksykanki w pięknej, różanej sukni, która nieśmiało wchodzi do środka, nie śmiąc nawet spojrzeć na chłopaka. Matteo, skrępowany całą, tą sytuacją chce wstać od stołu, jednak ojciec gromi go wzrokiem, napominając, iż to bardzo niekulturalne z jego strony. Chcąc, nie chcąc, nastolatek zostaje zmuszony do tkwienia przy jednym stole z Sol, a raczej z Luną, na którą spogląda co jakiś czas. Tym razem przy stole panuje grobowa atmosfera. Nikt się nie śmieje, nie wymienia poglądów. Jedynie Casandra i Andres na siłę próbują podtrzymać rozmowę, która najzwyczajniej w świecie się nie klei. Zagadują to Lunę, to Mattea, pytając o wakacje, które spędzili razem w Cancun i o wrotki. Balsno niechętnie odpowiada na te, wszystkie pytania, podczas, gdy Luna prawie w ogóle się nie odzywa. Jej zachowanie ciekawi Mattea, który nigdy wcześniej nie widział Valente tak przygaszonej i cichej, jak tego dnia.
- Dziękuję za pyszną kolację, ale niestety, muszę wykonać pilny telefon. - tłumaczy Matteo, wstając od stołu.
- Pójdę z tobą. - oznajmia Casandra, pozostawiając Lunę i Andresa. Meksykanka czuje się niezręcznie w tej, całej sytuacji, gdyż w oczach Mattea dostrzega niechęć, którą czuje do niej.
- Nic dziwnego. - myśli zasmucona, wpatrując się w prawie nietknięte danie.
- Nie smakuje ci? - zauważa Andres, spoglądając na dziewczynę.
- Nie! - odruchowo zaprzecza. - Po prostu ostatnio nie mam apetytu. - wyjaśnia, uśmiechając się nieśmiało.
- Chodzi o Mattea? - pyta mężczyzna, co rusz delektując się wyśmienitą kolacją.
- Nie. Tak. To znaczy nie wiem. - wzdycha nastolatka. - Ja i Matteo...- urywa. - To już historia. - dodaje. - Gdyby pani Casandra tak bardzo nie nalegała, pewnie bym tu nie przyszła. - wyjaśnia , popijając łyk wody.
- Moja żona po prostu chce dla was jak najlepiej. - mówi Andres, stając po stronie swojej małżonki. - Ja również sądzę, że macie sobie sporo do wyjaśnienia. - dodaje. Brunetka wzdycha ciężko, gdyż doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że mężczyzna ma rację i prędzej, czy później będzie musiała porozmawiać z Matteo, nim Casandra to zrobi, jak ją wcześniej ostrzegała.
~*~
- Jak ty się zachowujesz?! - pyta Casandra z wyraźnie wyczuwalną irytacją w głosie. Mierzy syna lodowatym spojrzeniem, krzyżując ręce na piersiach. - To skandal. - dodaje groźnie.
- Nic nie rozumiesz. - odpowiada chłopak. - Jak mogłaś ją tu zaprosić? Doskonale wiesz...- zaczyna, lecz matka natychmiast mu przerywa.
- Ty nic nie wiesz. - odpowiada ostrzegająco.
- Nie wynajęłaś tego domu, prawda? - unosi brew. - To ona w nim mieszka? - pyta, uśmiechając się gorzko.
- Może. - wzrusza ramionami. - Nie zmieniaj tematu. - nakazuje po chwili. Chłopak bez słowa podąża przed siebie, kierując się do swojego pokoju. Zatrzaskuje za sobą drzwi, jednak matka nie daje za wygraną.
- Jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać! - oznajmia, wchodząc do środka. Zastaje syna opierającego się o parapet zachodniego okna, z którego widok pada bezpośrednio na dom Bensonów.
- Po co to zrobiłaś? - pyta, odwracając się do niej twarzą. - Wiesz, ile mnie kosztuje jej widok? Tu, w moim domu...- jego głos drży, stając się coraz słabszy.
- Wy musicie porozmawiać. - wyjaśnia. - Nie widzisz, że to te wszystkie kłamstwa i niedomówienia was zniszczyły? - dodaje łagodnie. Kładzie dłoń na jego ramieniu, spoglądając mu głęboko w oczy.
- To jej wina. - wzrusza ramionami.
- Nie, Matteo. - automatycznie zaprzecza. - Nie znasz całej prawdy. Nie wiesz, co tam się wydarzyło, dlaczego wróciła. W rzeczywistości prawda jest bolesna, nie tylko dla ciebie. Dla niej także. - dodaje, usiłując naprowadzić go na jakikolwiek trop.
- O czym ty mówisz? - unosi wzrok.
- Idź, porozmawiaj z nią, jeśli wciąż ją kochasz. - nalega, ze świstem wypuszczając powietrze z płuc. Matteo mruga kilkukrotnie oczami ze zdumienia, przez dłuższy czas wpatrując się w oblicze matki z niezrozumieniem. Dokładnie analizuje jej słowa, odpowiednio je interpretując.
- Ale wywiad, nagrania...- zaczyna, lecz Casandra nie pozwala mu dokończyć.
- To pewnego rodzaju show biznes. Doskonale wiesz, na czym to polega. Ten klub od lat zarabia na tanich sensacjach. W ten sposób kreuje swoich zawodników, którzy stają się obiektem zainteresowania tanich brukowców. Budują sobie sztuczną popularność, która nie koniecznie kieruje się czystymi zagrywkami. - wyjaśnia. - Ten, cały Simon. Sporo o nim czytałam, obejrzałam mnóstwo wywiadów. To zwykła podpucha. Nic więcej. - dodaje. - Czy naprawdę uważasz, że Luna wybrałaby kogoś takiego? - zwraca się do syna.
- Ja..nie wiem. - jąka się, ciężko wzdychając. - Może masz rację. Nawet, jeśli nie wrócimy do siebie, już dawno powinniśmy sobie wszystko wyjaśnić. - mówi, nerwowo drapiąc się w szyję.
- A więc? Na co czekasz? - uśmiecha się. Chłopak odwzajemnia jej uśmiech, przez dłuższy czas nie potrafiąc dojść do siebie. Po upływie kilku sekund, rusza z miejsca, wybiegając z pokoju. Mknie przez korytarz, energicznie zbiegając po schodach. Przy stole zastaje ojca, w ciszy konsumującego indyka.
- Gdzie Luna? - pyta, wyraźnie zaskoczony nagłym zniknięciem brunetki.
- Wyszła jakieś  dziesięć minut temu. Czuła się bardzo niezręcznie, przychodząc tutaj. - wyjaśnia, rzucając mu charakterystyczne spojrzenie. Matteo wzdycha ciężko, drapiąc się po głowie.
- Świetnie. - mamrocze pod nosem, wywracając oczami.


Od Autorki: I jak Wam się podoba? Lutteo tuż, tuż. Czy Matteo pobiegnie za Luną? A może zaczeka do jutra i wtedy z nią porozmawia? Już czas najwyższy, by nasze Lutteo sobie wszystko wyjaśniło. Ninka taka buntowniczka. Zwiała z domu, by spotkać się z Gastonkiem. Jak myślicie, czy Ricardo odkryje jej plan? A może wręcz przeciwnie? Jeśli chcecie wiedzieć, co dalej, już teraz zapraszam na kolejny rozdział. Całuję, Marlene ♥

10 komentarzy:

  1. Rozumiem ze Maeeto i Luna czuli sie nie swojo bo tyle nie widzeli mi sie wydaje ze pobiegnie za Sol .Luna fatycznie ziemniala Ninie bo nie nigdy nie uciekala.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieje że Matteo pobiegnie za sol i sobie wszystko wyjaśnia . super piszrsz opowiadania , mam nadzieje że jak najszybciej pojawi się następna część .

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że zrobisz wyjątek i dodasz jeden rozdział szybciej. Piszesz jak zawsze rewelacyjnie. Całusy;*

    OdpowiedzUsuń
  4. O rety rozdział wspaniały czekam na następny! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. CUDO
    Martwie sie o Nine i to co wymysli jej ojciec no i o Lune i rozmowe z Matteo....
    Pozdrawiam :]

    OdpowiedzUsuń
  6. Zostało tylko 8 rozdziałów do końca!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ah kochana! Kolejny super rozdział i te emocje... świetnie budujesz napięcie i urywasz, by dokończyć w następnym rozdziale. Nie mogę się doczekać rozmowy Lutteo i czy podczas wspólnej pracy Gastona i Niny nie przyłapie ich jej ojciec... Jeszcze raz super rozdział (wreszcie go dodałaś! :P)
    #CzekamNaNext
    SoyLuna<3
    Lutteo<3
    #Dzięki

    OdpowiedzUsuń
  8. Pojawiam sie ja!święto nie? Xdd
    Skupiając sie na tym wspnislym rozdziale..
    Musze Ci przyznać ze dzieki Tobie kocham lutteo!
    hehhh mati dostal ojszan od matki i na próżno!? Jak mogłaś nam to zrobić! Jesli w kolejnym ich nie zlaczysz to ja nie wiem... Moja Ninka buntowniczką! Bardzo zmienia sie przy Gastim na lepsze. Tak lepsze! A tylko Riki spróbuj sie wtrącić to nie reczymy tu za siebie! Mowie o każde fance Gastinki😍

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Theme by Lydia