Strony

14 października 2016

Rozdział 21




~*~
Luna nerwowo zerka na wiszący na północnej ścianie zegar, który wskazuje dziewiętnastą trzydzieści. Z jej pomalowanych na malinowo ust wydobywa się ciche westchnienie. Przykłada do czoła prawą dłoń, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Biegnie do szafy, z której wyjmuje sukienkę składającą się z śnieżnobiałej bluzki oraz złotej spódnicy. Przykłada strój do ciała, uważnie oglądając w lustrze swoje odbicie.
- Ta też nie. - wzdycha i rzuca sukienkę na łóżko, na którym panuje bałagan. Porozrzucane po pokoju ubrania pałętają się po podłodze, sprawiając że dziewczyna od czasu do czasu potyka się o nie. - Powinnam wyglądać naturalnie? Czy może elegancko? - zastanawia się. Z rezygnacją siada na łóżku i ukrywa głowę w dłoniach. Bezradnie spogląda na tykający zegar. Godzina spotkania w domu Matteo zbliża się nieubłaganie, a ona wciąż nie jest jeszcze nawet w połowie gotowa. Wydaje się być mocno zdenerwowana, a zarazem przejęta kolacją z rodzicami Balsano. Nigdy wcześniej nie przechodziła przez coś takiego i kompletnie nie wie, jak powinna wyglądać. Wyjmuje z kieszeni spodenek komórkę i bez chwili zastanowienia wybiera numer swojego chłopaka. Po krótkiej chwili wycofuje się jednak i odrzuca połączenie.
- To szaleństwo. - szepcze. Wstaje z łóżka i po raz kolejny w ciągu kilku minut podchodzi do szafy, z której wyjmuje wszystkie, swoje, eleganckie kreacje. Pragnie zrobić na rodzinie chłopaka jak najlepsze wrażenie, dlatego w końcu decyduje się na białą, koronkową bluzeczkę oraz kwiecistą, rozkloszowaną spódniczkę. Na ramiona zarzuca krótką, jeansową kurtkę. Przeczesuje wijące się wokół jej twarzy loki, które teraz przybierają wyraz pięknych, bujnych fal. Spogląda w lustro, nerwowo mierząc wzrokiem swoją osobę.
- Chyba jest dobrze. - szepcze niepewnie, posyłając swemu odbiciu niewyraźny uśmiech. Bierze głęboki wdech, po czym wypuszcza powietrze z płuc, czemu towarzyszy cichy świst. - Jestem gotowa.- mówi do siebie. Uwieńcza swoją kreację delikatnym zapachem słodkich perfum. Zawiesza na szyi swój ulubiony, szczęśliwy naszyjnik w kształcie księżyca i raz jeszcze spogląda w lustro. Nerwowo błądzi wzrokiem po pomieszczeniu. - Muszę tu później posprzątać. - mówi, dostrzegając panujący w pomieszczeniu bałagan. Podchodzi do łóżka w poszukiwaniu białej torebki, którą postanawia zabrać ze sobą. Nagle słyszy ciche pukanie do drzwi.
- Proszę. - mówi jak gdyby nigdy nic, lecz w odpowiedzi otrzymuje głuchą ciszę. Marszczy brwi i powoli odwraca się. Przez jej ciało przebiega zimny dreszcz. Czuje jak ogromna gula ugrzęza w jej gardle. Chciałaby coś powiedzieć, lecz z jej ust nie wydobywa się żaden dźwięk. Strach uniemożliwia wykonanie jej jakiegokolwiek ruchu, powodując, że czuje się małą, bezbronną laleczką na sznurkach. - Co to ty robisz? - chrypie, mierząc groźnym wzrokiem stojącego w progu Simona. - Skąd wiesz, gdzie mieszkam? - dodaje, przygryzając dolną wargę. Chłopak nonszalancko opiera się o framugę drzwi. Unosi do góry jedną z brwi i mierzy dziewczynę wzrokiem do stóp, do głów. Z jego ust wydobywa się nazbyt poufały gwizd, czemu towarzyszy charakterystyczna gestykulacja.
- Widzę, że czekałaś na moje przyjście. - stwierdza zuchwale, krzyżując ramiona, Luna zaciska zęby. Pragnie zetrzeć z twarzy ten bezczelny uśmieszek, którego tak nienawidzi.
- Jestem umówiona. - mówi, chcąc go wyminąć, lecz w ostatniej chwili zatrzymuje ją, torując jej drogę swoim ciałem.
- Nie myśl, że przyszedłem z pustymi rękami. - uśmiecha się. Wyjmuje spod czarnej, skórzanej kurtki, którą ma na sobie małą, białą różę, którą wręcza dziewczynie. - Wciąż o Tobie nie zapomniałem, księżniczko. - szepcze. Jego słowa działają na nią jak płachta na byka, a jednocześnie sprawiają, że czuje się kompletnie zdezorientowana.
- Żartujesz sobie? - na jej twarzy pojawia się sarkastyczny uśmieszek. - Jeśli uważasz, że po tym, co mi zrobiłeś, ta mała róża załatwi całą sprawę, to się grubo mylisz. - prycha, teatralnie wywracając oczami. - Teraz wychodzę, a kiedy wrócę, ma cię tu nie być, jasne? - pyta, unosząc lewą brew. Ton jej głosu jest ostry i groźny, co utwierdza go w przekonaniu, że nie żartuje. Jednak on wydaje się być nieprzejęty jej chłodnym i obojętnym zachowaniem. Posyła jej czarujący uśmiech i powoli sięga po jej dłoń.
- Luna, skarbie..- zaczyna, lecz ona natychmiast mu przerywa. Wyrywa dłoń z jego uścisku i popycha go lekko, tym samym torując sobie drogę do wyjścia.
- Nienawidzę cię! Zniknij z mojego życia jeszcze tej nocy. - syczy, po czym odwraca się i w biegu opuszcza pomieszczenie. Jest roztrzęsiona. Jego wizyta należy do rzeczy, których nigdy w życiu się nie spodziewała. Te słowa, gesty i ta róża. Wszystko to kłóci się z jego osobą, z zachowaniem jakim wyróżniał się w Cancun. Simon nigdy nie należał do chłopaków, którzy obsypują swoje dziewczyny prezentami, kwiatami i słodkimi słówkami. Zawsze traktował ją dosyć chłodno, przestrzegał właściwego zachowania w miejscach publicznych i nigdy nie łamał etykiety. Był dobrze wychowany, aczkolwiek potrafił okazać jej swoją sympatię. Meksykanka nie poznaje Alvareza, który niby wciąż jest tym samym Simonem z Cancun, a jednocześnie kimś zupełnie jej obcym. Z jej ust wydobywa się ciche westchnienie. Czuje się rozdarta, choć jest w zupełności przekonana, że uczucie, którym kiedyś go darzyła całkowicie zanikło. Wszystko za sprawą Matteo, który w odróżnieniu od Simona, nie wstydzi się okazać jej odrobiny troski, czy czułości. Na myśl o ponownym spotkaniu z Balsano, na jej twarzy mimowolnie pojawia się szeroki uśmiech. Nigdy wcześniej nie była bardziej przejęta jakąś tam, na pozór zwyczajną kolacją. Czuje jak jej serce bije szybciej, a oddech staje się płytki i nieregularny. Nerwowo miętoli palce obu dłoni, gdy przekracza oplecioną zielonym bluszczem furtkę prowadzącą do willi rodziny Balsano. Piękny ogród w stylu angielskim zapiera jej dech w piersiach. Jest jeszcze piękniejszy, niż ten, który ma okazję oglądać w domu Sharon Benson. Idealnie przystrzyżony żywopłot otacza dom dookoła. Po środku znajduje się bielona fontanna otoczona rabatką kolorowych kwiatów, do której prowadzi wąska ścieżka. Kamienne schody, złożone z trzech stopni prowadzą do końca ogrodu pełnego krzewów o kolorowych pąkach. Po prawej stronie rośnie rozłożyste drzewo, na którego gałęzi zawieszona jest biała, opleciona pnącymi się wokół sznurów różami, huśtawka. Dziewczyna ma wrażenie, że gdzieś wcześniej już ją widziała, czemu towarzyszy dziwne uczucie. Przypomina sobie jeden ze swoich snów, jakie często nawiedzają ją w nocy. Na jej twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech. - Dziwne. - stwierdza, uporczywie wpatrując się w huśtawkę. Nagle zdaje sobie sprawę z tego, że jej fascynacja znajomym ogrodem trwa już zdecydowanie zbyt długo, toteż decyduje się iść dalej. Podąża kamienną ścieżką, która prowadzi do drzwi wejściowych. Ostrożnie naciska na dzwonek i w ciszy oczekuje, aż ktoś wpuści ją do środka.
- Dobry wieczór! - słyszy uprzejmy głos służącej. - Zapraszam. Państwo Balsano już na panienkę czekają. - dodaje ciepło, charakterystycznym gestem dłoni, zapraszając ją do środka. Luna nieśmiałym krokiem przekracza próg, wpatrując się w kremowe kafelki pokrywające podłogę ogromnego salonu.
- Dobry wieczór. - wita się.
- Andres Balsano. Jestem ojcem Matteo, a to moja żona Casandra. - jako pierwszy odpowiada wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o ciemnych włosach i czekoladowych oczach.
- Luna Valente. - przedstawia się, przyjaźnie wyciągając dłoń, którą mężczyzna bez wahania ściska.
- Luna! W końcu jesteś! - słyszy rozpromieniony głos Matteo, który zbiega po schodach i zaraz pojawia się obok niej. Bez słowa zajmują miejsce za stołem, czemu towarzyszy krępująca cisza.
- Słyszałam, że awansowaliście do finału z pierwszym miejscem..- zaczyna Casandra, która jako pierwsza postanawia przerwać uciążliwą ciszę. Z nieznanych przyczyn odczuwa nagłą chęć poznania bliżej nieznajomej, rozmowy z nią i traktowania jak członka rodziny. Nigdy wcześniej nie czuła tak błogiego spokoju, zupełnie tak, jakby odnalazła długo poszukiwany, cenny klejnot zgubiony wieki temu. Posyła dziewczynie zachęcający uśmiech. - Moje gratulacje. Jestem dumna. Z was oboje. - dodaje ciepło, co sprawia, że Luna czuje się swobodniej i pewniej siebie.
- Mieszkałaś już wcześniej w Buenos Aires? Twoja twarz wydaje mi się bardzo znajoma. - mówi Andres. - Dziękuję. - zwraca się do służącej, która właśnie podała kolację.
- Niedawno przeprowadziłam się tu z rodzicami z Meksyku. - odpowiada grzecznie Luna.
- Dziwne. - stwierdza mężczyzna, zajmując się swoją kaczką. - Kiedy macie finał tego konkursu? Chętnie z żoną zajmiemy miejsca na widowni w pierwszym rzędzie. - dodaje, przełykając kęs dania.
- Za dwa tygodnie, w Jam&Roller. - informuje Matteo, popijając łyk soku pomarańczowego.
- Doskonale. Weźmiemy urlop, prawda kochanie? - zwraca się do żony.
- Naturalnie. - odpowiada Casandra. Zachwycony Matteo nie posiada się z radości. Na jego twarzy pojawia się promienny uśmiech, a pozytywna energia, jaką emanuje, zaraża wszystkich zebranych przy stole.
- Czeka nas jeszcze dużo ciężkiej pracy. Musimy wymyślić układ, co nie jest łatwe, bo Matteo jest bardzo uparty i nie zawsze chce się podporządkować moim zasadom..- wylicza dziewczyna, która zauważywszy, że za dużo mówi, natychmiast zasłania usta dłonią, co wywołuje falę śmiechu.
- Spokojnie, nic się nie stało. - zapewnia ją Casandra. - Doskonale wiemy, jaki jest Matteo. - dodaje, nie przestając się śmiać. - Ciekawe, po kim to ma. - chrząka, kątem oka spoglądając na delektującego się pieczoną kaczką Andresa.
- Że niby po mnie? O nie, nie! - odpowiada przez śmiech mężczyzna, żywo gestykulując. Atmosfera, jaka panuje w domu Balsano, sprawia, że Luna przez chwilę czuje się jak u siebie w domu. Nie boi się śmiać, rozmawiać i otwarcie mówić, co myśli, bo czuje, że nie zostanie to źle odebrane przez rodziców Matteo. Oddycha z ulgą, obserwując zadowolenie malujące się na ich twarzach. Matteo przygląda się uważnie Lunie i posyła jej łagodny uśmiech.
- Przyznam, że przychodząc tu myślałam, że będziecie tak sztywni jak Sharon Benson podczas tych swoich kolacji. W jej domu panuje grobowa cisza, zupełnie jakby to była stypa, nie kolacja. - rzuca bezmyślnie.
- Skąd znasz Panią Benson? - pyta zaintrygowana Casandra.
- Mieszkam w jej domu. Moi rodzice dla niej pracują. - odpowiada zgodnie z prawdą.
- Interesujące. - szepcze kobieta, wpatrując się w niewinną twarzyczkę dziewczyny. Jej wzrok przyciąga błyszczący w świetle wisiorek, który ma na szyi. Przygląda mu się natarczywie, chłonąc wzrokiem każdy, zdobiący go kamyczek. - Piękny wisiorek. Dostałaś go od rodziców? - pyta inteligentnie, nie chcąc wzbudzać podejrzeń dziewczyny.
- W zasadzie to tak, ale nie jestem pewna. Mam go od zawsze. Moi rodzice mówią, że trafił do nich razem ze mną. Stąd moje imię. Luna. - wyjaśnia, po czym upija kilka łyków soku.
- Jak to? Jesteś adoptowana? - zauważa Casandra, robiąc dobrą minę, do złej gry.
- Tak. - potwierdza Meksykanka. Kobieta posyła mężowi znaczące spojrzenie, które ten natychmiast zauważa. Oboje starają się ukryć przerażenie malujące się na ich twarzach.
- Za dużo zbiegów okoliczności. - myśli Casandra nie odrywając wzroku od uśmiechniętej od ucha do ucha dziewczyny. W głowie kobiety rysują się różnorakie scenariusze i domysły. Niektóre z nich, pozbawione są jakiejkolwiek logiki, lecz mimo to wprawiają kobietę w dziwną melancholię. - Matteo, może pokażesz swojej partnerce dom? - proponuje niespodziewanie, uśmiechając się błagalnie do chłopaka, który posłusznie wstaje z miejsca.
- Widziałaś już ogród? To wyjątkowe miejsce. - zwraca się do Luny i podaje jej dłoń. Casandra odprowadza nastolatków wzrokiem, a kiedy upewnia się, że znajdują się już na zewnątrz, wstaje i kieruje swe kroki prosto do gabinetu. Andres podąża za żoną. Wśród głuchej, podniosłej ciszy rozlega się dźwięk zamykających się drzwi. Balsano opada na krzesło i błądzi wzrokiem po gładkiej, drewnianej powierzchni biurka. Drżącymi rękoma sięga po klucze i otwiera górną szufladę, z której wyjmuje estetycznie zapakowane pudełeczko.
- To niemożliwe, Andres. To niemożliwe. - powtarza zdesperowana. Przegląda znajdujące się w pudełku fotografie. Jej wzrok zatrzymuje się na tej jedynej, tej najbardziej dla niej wyjątkowej. - Patrz. Ten wisiorek...jest tak uderzająco podobny do tamtego. - wzdycha, pokazując mężowi fotografię.
- Brakuje słoneczka. - zauważa mężczyzna.
- To nieistotne. Mogło się zgubić wieki temu. - odpowiada Casandra. Opiera łokcie na biurku i chowa głowę w dłoniach, mierzwiąc palcami lśniące, świeżo ufarbowane włosy.
- A jeśli to nie ona? Nie mamy pewności. - Andres usiłuje uspokoić małżonkę, co wydaje się rzeczą niemal nieosiągalną. Kobieta obrzuca go wściekłym spojrzeniem, krzywiąc usta w grymasie.
- Czy ty naprawdę nie dostrzegasz tych wszystkich zbiegów okoliczności? - prycha. - Jest adoptowana, do nowej rodziny trafiła z wisiorkiem, a w dodatku mieszka w domu Sharon. - wylicza na palcach. - To musi być ona, a Sharon wszystko dokładnie zaplanowała. - dodaje z przerażeniem.
- Może nie ma zielonego pojęcia, że mieszka pod jednym dachem z Sol. - odpowiada Andres. - Gdyby znała prawdę, już dawno wszystko by się zakończyło. - dodaje.
- Nie wiem. Nie wiem. - szepcze Casandra, biorąc głęboki wdech. - Może masz rację. - przyznaje po chwili. - Powinniśmy porozmawiać z Matteo. - wzdycha.
- Absolutnie się z tobą nie zgadzam. Musimy mieć pewność, że to ona. Przez jeden, głupi błąd możemy zniszczyć dziewczynie życie. Trzeba być ostrożnym. Tu nie chodzi o Sol, tylko o Sharon. - odpowiada. Siada obok kobiety i lekko ściska jej prawą dłoń. - Zaczekajmy jeszcze chwilę. - szepcze, posyłając jej lekki uśmiech.
- A jeśli Matteo mógłby nam pomóc w identyfikacji wisiorka? - pyta zrozpaczona kobieta. Unosi wzrok i przygląda się poważnej twarzy mężczyzny. Z jego ust wydobywa się ciche westchnienie. Czuje się zagubiony. Po raz pierwszy w życiu nie wie, co powinien zrobić.
- Masz rację. - przyznaje. - Jutro mu powiemy. - dodaje po chwili. Otacza ramieniem kobietę, które wtula się w jego klatkę piersiową. Wsłuchuje się w rytmiczne bicie serca Andresa. Jej oddech się uspokaja, lecz w głowie panuje prawdziwy zamęt. Czuje się szczęśliwa.
- Przynajmniej tylko mogę dla ciebie zrobić, Lily. - myśli. - Mogę zaopiekować się twoją córką. Wiem, że ty ją tu przyprowadziłaś. - dodaje w myślach. Na jej twarzy pojawia się ledwo dostrzegalny, słaby uśmiech, a oczy jak dawniej lśnią tajemniczym blaskiem. Czuje, że otrzymała kolejną szansę. Lily nie odeszła bez pożegnania. Pozostawiła jej po sobie pamiątkę w postaci córeczki. Mimo, iż to tylko pierwsze wrażenie, które może być mylne, Casandra w głębi serca czuje, że dziewczyna, którą przyprowadził do domu jej syn to mała Sol. Wszystko składa się w całość. Nie może być inaczej.

~*~ 
Blondynka rytmicznie stuka palcami w blat jasnego stolika przykrytego koronkowym obrusem. W ciszy rozgląda się po kawiarence. Jej przeszywający wzrok jest chłodny i mrozi krew w żyłach przechodniom, którzy po spotkaniu z nim spuszczają głowę, próbując go ignorować. Jej cierpliwość powoli się kończy. Upija łyk kawy i zgrabnie odkłada porcelanową filiżankę na spodek.
- Trzydzieści minut spóźnienia to już szczyt bezczelności, przyjacielu. - mówi chłodno, dostrzegając zmierzającego w jej stronę chłopaka.
- Mówiłem ci, że zmieniłem taktykę. - odpowiada Simon, zajmując miejsce naprzeciwko blondynki. Dziewczyna marszczy brwi i posyła mu pytające spojrzenie. - A no tak. Już tłumaczę. - dodaje z satysfakcją. - Widzisz, odwiedziłem Lunę. Kupiłem różę. Myślę, że zanim się obejrzymy znowu będzie moja. - śmieje się. Ujmuje dłoń Ambar i z radością obserwuje pojawiający się na jej twarzy uśmiech.
- I to mi się podoba. Pamiętaj, że to aktywna postawa przynosi słodki owoc zwycięstwa. - napomina go, w charakterystyczny, aczkolwiek łagodny sposób wygrażając mu palcem. - Wiesz, mogę ci darować te kilkadziesiąt minut spóźnienia. - dodaje dobrodusznie. Simon ani na chwilę nie spuszcza z niej wzroku. Lubi, kiedy jest zadowolona. - A więc, co dalej zamierzasz? - unosi lewą brew.
- Myślę, że odegram rolę nieszczęśliwego kochanka, który stęskniony za miłością swego życia przyjechał do Buenos Aires po to, by odzyskać swoją dziewczynę. A potem zabiorę ją do Meksyku. - odpowiada nie potrafiąc powstrzymać się od śmiechu.
- Dobrze. Bardzo dobrze. Im szybciej, tym lepiej. - odpowiada Ambar. Odrzuca lśniące, blond włosy do tyłu i znów popija łyk kawy. - To zniszczy Matteo psychicznie, a potem zadam mu fizyczny ból. - dodaje z satysfakcją w głosie.
- Jestem pewien, że mi się uda. Jestem całkiem niezłym aktorem. - mówi.
- W końcu jesteś moim przyjacielem, musisz być najlepszy. - odpowiada radosnym, lekkim tonem. - Wiesz, widziałam twój ostatni występ w Meksyku. Był genialny! - dodaje. Wyraźnie akcentuje ostatnie zdanie, nadając mu charakter wykrzyknienia. Unosi prawą dłoń i wykonuje nią charakterystyczny gest polegający na złączeniu kciuka i palca wskazującego oraz uniesieniu pozostałych palców.
- Będzie lepszy, jeśli Valente znów stanie u mego boku. To znakomita pożywka dla prasy. - odpowiada. - Simon Alvarez - kochanek, dla który zrobi wszystko dla miłości swego życia. - dodaje, rozciągając ręce. - Takie tytuły będą widnieć we wszystkim meksykańskich czasopismach plotkarskich, kiedy oznajmię światu, jak bardzo się pomyliłem odrzucając uczucia Luny. - mówi przez śmiech. - To będzie pierwszy krok do pięknej kariery. - stwierdza delikatnie mrużąc oczy.
- A co na to wszystko twoja dziewczyna? - pyta chytrze Ambar.
- Rzuciłem ją przed wyjazdem. - odpowiada Alvarez.
- Casanova. - z ust blondynki wydobywa się cichy gwizd. - Ale to dobrze. Zero stylu, źle wykonany makijaż i te tlenione włosy. Porażka. - komentuje, żywo gestykulując. - Valente bardziej mi pasuje, choć nie znoszę jej jaskrawych ciuchów. - dodaje wykrzywiając usta w grymasie.
- Luna...tak zachowuje się dziecinnie, ale ludzie ją uwielbiają. Jest idealną partią. Dzięki niej zostaniemy ulubieńcami publiczności, a poza tym dobrze jeździ. - przyznaje. Wybucha głośnym śmiechem, co przykuwa uwagę zebranych w kawiarence ludzi.
- Mam pewien pomysł. Zatrzymałeś się w hotelu, prawda? - pyta Ambar. Simon odpowiada jej twierdzącym skinieniem głowy. Na ustach Smith zakwita szeroki, złowieszczy uśmieszek. - Świetnie. Musimy to wykorzystać. - dodaje, pociągając go za sobą.


Od Autorki:
I jak wam się podoba rozdzialik? Luna u Matteo na kolacji. Ambar i Simon znowu coś knują :D Czy ich plan wypali? Już niebawem się przekonacie :) Lecę pisać dalej. Pozdrawiam, Marlene ♥

16 komentarzy:

  1. Nina ♥ Tym razem nie zapomniałam! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ❤❤❤
    Cudo!!!!!!!!!!
    Jesu, nareszcie! Ta mama Matteo to bystra kobieta!☻ Teraz musimy tylko poczekać, aż rodzice chłopaka wszystko mu powiedzą! Jak ja bym chciała wiedzieć jak zareaguje na tą wiadomość!😍 Boże, ja już chcę kolejny piątek! Mam nadzieję, że w następnym rozdziale już się dowie! (Nie wiem czy powinnam to pisać, bo wyjawione marzenia się nie spełniają, ale mam nadzieję, że to się spełni!) Boże, jakie emocje!
    Ambar i Simon - nie psujcie mi tu pięknej chwili!😡!! Jak ja nie znoszę tych ich planów, ale bez nich nie byłoby to tak fascynująco!😊
    Nie wiem jak ja wyczekam ten tydzień, ale będę z ~cierpliwością~😊 czekać na next..🌟
    Pozdrawiam i życzę weny😘

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham <3
    Luna u rodziców Matteo!
    Hmm podejrzewaja że ona jest Sol....no rozkręca się sytuacja. Nie będziemy się nudzić będziemy główkować co dalej się wydarzy. ;)
    Ambar i Simon coś kombinują...norma. Nie lubię ich!
    Czekam na next!
    Mam nadzieję że będzie tam Gaston y Nina. ;)
    Ciumki :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziekuje Ci za Simbar , cos czuje ze bedzie beda ze soba blisko i nie beda myslec o Lunie i Maetto. Bardzo che zeby Maetto sie dowiedzal ze ze jego ukochona przyjacolka jest obok jego ale mam obawy co zrobi Sharon gdy sie dwoie ze jej siostrzenica zyje .Nie moge sie doczekac nastepnego rodzialu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że ten plan nie wypali. A nawet jeśli to Luna nie da się zmanipulować. Tak bardzo się o nią boję.
    Tak myślałam, że Luna to Sol, to było pewne.
    Świetny rozdzialik, czekam na kolejny i mam nadzieję na jakąś słodką scenkę Lutteo! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojeju cudowny rozdział! (tak jak zawsze)
    Scena u państwa Balsano po prostu genialna. W pewnym momencie sama zaśmiałam się pod nosem i uśmiechnęłam. Pięknie to wszystko opisałaś. Już na początku, kiedy Luna szykowała się do wyjścia, przeczuwałam, że coś się wydarzy. I oczywiście nie mówię tutaj o Simonie, który swoją drogą, jest kompletnym kretynem. Chodzi mi o Casandre. Wydawało mi się, że ktoś na pewno rozpozna Sol, ewentualnie padną słowa/pytania, które będą miały za zadanie dowiedzieć się czegoś więcej o Valente. I tak też się stało! Cholernie ciekawi mnie, co dalej!
    Na koniec zostawiłam sobie Simbar. Muszę przyznać, że są niezłą parą przyjaciół i bardzo mi się to tutaj podoba. Chociaż niewykluczone, że połączy ich coś więcej. Zobaczymy. Jestem pewna, że jakkolwiek zadecydujesz, to będę pozytywnie zaskoczona i zadowolona z przebiegu zdarzeń. Dobra, kończę już, bo mam wrażenie, że to co napisałam to jeden wielki chaos.
    Buziaki ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejo kochana :)
    Dziękuje ci za obserwowanie bloga.
    Szablon jest piękny :)
    A co do rozdziału, to jest boski.
    Mam dość Simona - w serialu jak i tutaj.
    A kolacja u państwa Balsano - brak słów :)
    Mama Matteo domyśliła się, że Luna to Sol.
    Ciekawi mnie jak na to zareaguje Matteo.
    A Simon i Ambar coś knują. Taaak to raczej było wiadomo, no bo wkońcu to Ambar :)
    Chyba dużo napisłam, nieprawdaż ?
    Idę pisać rozdziały na bloga :)
    Buziaczki Ani aka Babeczka Sóweczka.
    PS. Zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Co za cudeńko! Kolejny super rozdział, a ja znów nie mogę się pohamować z tego nadmiaru emocji. Kolację zaliczam do udanych, ale liczyłam na jakąś prywatną rozmowę zakochanych, a tu nic;/ Brakowało mi ich zbliżenia;( Wiedziałam, że matka Matteo zorientuje się kim jest dziewczyna. Dziwne, że on sam tego nie spostrzegł, przebywając z nia tak długo, jednak kobieca intuicja nigdy nie zawodzi! Jestem bardzo ciekawa jak Matteo zareaguje na prawdę o swojej Lunie, a raczej Sol.
    Ah ta Ambar, znowu coś knuje. Sama już nie wiem to jest gorszy, ona czy Simon? Chyba obydwoje są tak samo wyrafinowani i podli. Oby ich plan spalił na konewce, a moje Lutteo było ponad tym!
    Uwielbiam każdy twój rozdział, nie mogę się doczekać następnego! Kolejny tydzień czekania eh;/ Ale warto się pomęczyć, by później móc przeczytać takie arcydzieło!

    OdpowiedzUsuń
  9. Moje piątkowe marzenia(wiem, że jest niedziela, ale cóż:-))-żebyś przez przypadek wstawiła dwa rozdziały�� Mam naprawdę piekne marzenia:)
    Tydzień czekania ale za kazdym razem uważam, że warto było.

    OdpowiedzUsuń