3 czerwca 2017

Rozdział 28




~*~
Wczorajszy wieczór nie należał do najmilszych. Nękana przez koszmary Luna, nie zmrużyła oka. W jej głowie wciąż panuje chaos spowodowany obecnością Simona, który nie chce opuścić jej umysłu. Dzień rozprawy nadszedł nieubłaganie. Osiem godzin. Tylko tyle dzieli ją od ponownego spotkania z Alvarezem, na które nie ma najmniejszej ochoty. Incydent z Sharon Benson utwierdził ją w przekonaniu, że w jej życiu już nigdy nie zapanuje spokój i harmonia. Zawsze pojawia się coś, co rzuca jej kolejne kłody pod nogi. A ona? Chociaż ma ochotę upaść, w jej sercu istnieje nieznana siła, która jej to uniemożliwia. Dzielnie zwalcza kolejne problemy, stawiając im czoła. Czasem wygrywa, a czasem oczekuje na cud. Z westchnieniem spaceruje po swoim pokoju, pakując ostatnie rzeczy do małej, czarnej walizki.
- Tylko to, co potrzebne. - powtarza sobie. Na pierwszy rzut oka wydaje się być spokojna, lecz tak naprawdę jej ciałem kieruje piorunujący strach, który włada nią, niczym szmacianą lalką na sznurkach. Czuje, jak jej serce bije szybciej. Mocniej. Pewniej. Oddycha głęboko. - Wdech, wydech. - szepcze bezgłośnie, rozkładając ręce w poprzek ciała. Nieśmiało kiwa głową na znak, że jest już gotowa, po czym kieruje się na dół.
- Jeśli chcesz, możesz tu zostać. - zwraca się do Niny, która tuląc przyjaciółkę, życzy jej powodzenia.
- Nie ma takiej potrzeby. - odpowiada Simonetti. - Tamtej nocy, kiedy Sharon pojawiła się w twoim domu, uświadomiłam sobie, że muszę stanąć z nim oko w oko. Postawić wszystko na jedną kartę, bo tylko w ten sposób jestem w stanie osiągnąć swój cel. - wyjaśnia, odrzucając do tyłu długie, ciemne włosy.
- Wciąż przed oczami widzę jej wykrzywione w ironicznym uśmiechu, usta. - wyznaje Luna, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu. - Każdej nocy zasypiam przy włączonym świetle. Boję się, że wróci i tym razem dokończy swego dzieła. - dodaje przez łzy.
- Oj Luna..- wzdycha Nina, rozkładając ręce. - Tym razem będzie inaczej. Musisz rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Tylko w ten sposób będziesz szczęśliwa. - mówi przekonująco.
- A ty? - pyta, unosząc brew.
- Ja? - Nina marszczy brwi, wskazując palcem na siebie. - Myślę, że zrobię to dzisiaj. - odpowiada wolnym, pewnym głosem. - Najwyższy czas. - uśmiecha się nieznacznie. Luna odwzajemnia jej gest. Otucha przyjaciółki dodaje jej odwagi, wiary w to, że może nadejść lepsze jutro. Żegna się z dziadkami instruując ich, by nie zapominali zamykać drzwi na noc, a następnie przekracza próg, kierując się do czarnego samochodu, w którym wygodnie sadowi się już rodzina Balsano. Casandra nie mogła dopuścić do tego, by Valente została sama tego dnia. I mimo znacznego ochłodzenia relacji między jej synem, a piękną Meksykanką, kobieta postanowiła towarzyszyć Lunie, by właściwie się nią zająć. To jej obowiązek jako przyjaciółki Lily. Dostrzegając Valente, wychodzi z samochodu, witając ją zniewalająco pięknym uśmiechem.
- Dziś decydujący dzień. - mówi, siląc się na lekki, żartobliwy ton. Przygarnia ją do siebie, otaczając jej drobne ciało prawym ramieniem. - Skopiesz temu dupkowi tyłek. - dodaje jej otuchy. W tym czasie szofer zajmuje się walizką Luny, chowając ją do bagażnika. Casandra zajmuje miejsce z przodu, co nie pozostawia Lunie wyboru. Musi siąść obok Matteo, który wita ją lekkim uśmiechem.
- Jak się masz? - pyta, lekko cmokając jej policzek.
- Dobrze. - odpowiada sucho dziewczyna. - Długo myślałam nad twoim wyjazdem do Cordoby i musimy porozmawiać. - dodaje, wpatrując się w jego twarz, której rysy diametralnie się zmieniają. Mruży oczy i wydyma usta, jakby chciał zaprotestować, lecz coś mu na to nie pozwala.
- Przecież...- tylko tyle jest w stanie z siebie wykrztusić.
- To twoja decyzja, a ja muszę się z nią pogodzić. - kończy, jakby czytała mu w myślach. - Kiedy lecisz? - pyta jakby od niechcenia.
- Prosto z Cancun. - spuszcza głowę, wpatrując się w przednie siedzenie samochodu. Na twarzy Luny pojawia się gorzki, pełen wyrzutu uśmiech.
- Znów zostanę sama. - myśli rozczarowana. - Do Cancun wracam już z twoją mamą. - uśmiecha się, lecz ten gest nie wyraża uczuć, które kłębią się teraz w jej duszy. Jest sztuczny. Matteo zdaje sobie z tego sprawę, co rani go jeszcze bardziej. Liczył na inną reakcję z jej strony.
- To tylko dwa, trzy, może cztery miesiące. - mówi, wciąż nie tracąc nadziei.
- A potem? Wrócisz na dwa tygodnie i znowu wyjedziesz. To się nie godzi. - odpowiada Luna. Opiera twarz o szybę, przymykając oczy. W tej chwili ogarnia ją nagłe, dziwne uczucie tęsknoty za dawnym życiem. - Chcę zniknąć. - myśli. - Chcę wrócić do dni, w których mieszkałam w Cancun. Kiedy miałam osiem lat. Wtedy wszystko było prostsze. - dodaje w myślach, monotonnie wpatrując się w miejski krajobraz jesiennego Buenos Aires.

~*~
Nina z westchnieniem ogląda wysoki, szary blok, w którym mieści się mieszkanie jej ojca. Na samą myśl, że w końcu musi się tam znaleźć, na jej ciele pojawia się gęsia skórka, a krew zastyga w żyłach. W jej głowie panuje prawdziwy bałagan, którego sama nie jest w stanie posprzątać. Czuje się zdezorientowana, a strach włada jej ciałem najlepiej, jak tylko potrafi. Drżącymi rękoma ciągnie za sobą walizkę, do której wcześniej spakowała swoje rzeczy. Zdaje sobie sprawę z konsekwencji, jakie ją czekają, kiedy tylko ojciec zobaczy ją  z powrotem w swoim mieszkaniu. Nie ma jednak wyboru. W końcu musi stanąć z nim twarzą w twarz. Wyrazić głęboko skrywane uczucia, które nigdy nie pozwalały jej wyrażać własnego zdania. Pora zakopać wszelkie obawy i lęk, a rozpocząć całkiem nowe życie. Jeśli przez resztę swojego życia zostanie zmuszona zamieszkać z ojcem, z pewnością na to nie przystanie. Zaczeka, aż osiągnie pełnoletniość i wtedy wyprowadzi się gdzieś, gdzie nigdy więcej nie będzie musiała oglądać jego twarzy. Choćby na Syberię. Na jej ustach pojawia się nerwowy uśmieszek. Drżącymi rękoma wpisuje kod, który zapewni jej wejście do środka. Kiedy drzwi automatycznie się otwierają, niepewnym krokiem wchodzi do środka. Nabiera głębokiego oddechu, po czym wypuszcza powietrze z płuc. I znów od nowa. To samo. Uspokaja się w duchu, wmawiając sobie, że jest dzielna, że da radę. Przymyka oczy, zatrzymując się przed drzwiami, prowadzącymi do mieszkania Ricarda Simonetti. Raz jeszcze nabiera powietrza do płuc i delikatnie naciska na klamkę. O dziwo drzwi są otwarte, jakby ojciec czekał na jej przybycie. W głębi słychać stłumiony dźwięk włączonego telewizora i głos wyraźnie zirytowanego ojca, rozmawiającego z kimś przez telefon.
- Ale jak to wam się nie udało? Jesteście kompletnymi niedołęgami! - krzyczy poddenerwowany. - Tak, wiem jak to się nazywa. - wywraca teatralnie oczyma, łapiąc się za czoło. Nina w ciszy obserwuje jego zachowanie, gesty, nerwowy krok, którym spaceruje po mieszkaniu, jakby bała się decydującego starcia. Chce się wycofać, lecz wie, że teraz jest już za późno.
- Eghm..- chrząka cicho i jak gdyby nigdy nic, kieruje się do swojego pokoju. Groźne oczy ojca wpatrują się w nią ze zdumieniem.
- Przepraszam, muszę kończyć. Do widzenia. - rzuca pogardliwie i odkłada słuchawkę. - Czy ty wiesz, jak się martwiłem? - wyrzuca jej.
- Domyślam się. - bąka nieznacznie, naciskając klamkę do swojego pokoju. Wchodzi do środka, z entuzjazmem stwierdzając, że szyba, którą wybiła owego wieczora, by uciec została wymieniona, a pałętające się po podłodze szkło, zostało sprzątnięte. Otwiera walizkę i wolnym krokiem odkłada swoje rzeczy na miejsce.
- Nie bądź ironiczna. Wezwałem policję, ale ta banda nieudaczników nie potrafi znaleźć groźnego przestępcy, a co dopiero zaginionej nastolatki. - prycha, krzyżując ręce na piersi.
- Od kiedy jesteś taki za pan brat z policją? - unosi brew, z chytrym uśmieszkiem obserwując jego reakcję. - Do niedawna sam systematycznie łamałeś prawo, służyłeś Sharon Benson, niczym angielskiej królowej. Brałeś udział w jej chorych tańcach rytualnych i składaniu ofiar. Czy stoisz również za śmiercią Monici i Miguela Valente? - pyta, nie dając mu szansy na odpowiedź. - Zabraniasz mi widywać się z Gastonem. Dlaczego? Boisz się, że cię wyda? A może wciąż uważasz, że to nieodpowiednie towarzystwo dla mnie? W końcu sam jesteś taki idealny. - dodaje. Ricardo nieruchomieje na jej słowa, które docierają do głębi jego serca, uderzając w nie ostro i boleśnie, niczym sztylet. Chce zaprotestować, wytłumaczyć się, lecz wie, że to nie ma najmniejszego sensu. Dostrzega w niej upór i odwagę, której wcześniej nie widział. Dopiero teraz widzi, jak bardzo Nina podobna jest do niego. Jej osobowość. Pewność. To nie wzięło się z powietrza. Nie pojawiło się nagle, lecz zakwitało przez lata.
- Ja...- zaczyna, lecz nie wie, co powiedzieć. - Gaston też brał w tym udział. - mówi.
- Tylko tyle masz na swoją obronę? Myślisz, że o tym nie wiem? - prycha, krzyżując ręce. - Jak myślisz, dzięki komu twoja przyjaciółka znalazła się w więzieniu? Tylko i wyłącznie dzięki rodzinie Benson i pomocy Gastona. - mówi prosto z mostu. - Wiesz, że kilka dni temu uciekła? Usiłowała zabić Lunę, moją najlepszą przyjaciółkę, u której się zatrzymałam. Chciała się jej pozbyć, gdyż to ona jest jej zaginioną siostrzenicą. Wiesz o kim mówię, prawda? Doskonale słyszałam Cię tamtej nocy, tej samej kiedy mieliście odprawić ostateczny rytuał. Mieliście ją zabić. Ty miałeś ją zabić, bo to ty jesteś przywódcą!! Nienawidzę cię, rozumiesz?! Dziś, tylko i wyłącznie dzięki Matteo, Gastonowi i mnie może żyć, uśmiechać się. To MY ją uratowaliśmy przed śmiercią. MY!! - wykrzykuje, jakby wpadła w trans. Żywo gestykuluje, dając ponieść się targających jej ciało emocjom. Wyrzuca z siebie wszystko, co tłumiła przez lata, co nie dawało jej spokoju. Chce zacząć od nowa i wyznać ojcu prawdę. Chce, by wiedział, jak nim gardzi. Chce mu pokazać, że jest złym człowiekiem i wciąż jeszcze nie jest za późno, by wstąpił na tę właściwą drogę prawdy i prawości. Bo nigdy nie jest za późno na zmian
- Przepraszam, córeczko...jaa...- jąka się. Wyciąga w jej kierunku otwarte ramiona, lecz Simonetti gwałtownie wykonuje krok w tył, dając mu do zrozumienia, że zwykłe "przepraszam" już nie wystarczy.
- Kilka dni temu Sharon uciekła z więzienia. Wtargnęła do willi Bensonów, którą niebawem przejmie Luna, właściwie Sol i wiesz, co? Mogła zabić również mnie. Ta kobieta jest szalona. Jak ty mogłeś być jej poddanym. Tak inteligentny człowiek jak ty, powinien o tym wiedzieć. Mogłeś stracić swoją jedyną córkę. Cieszysz się, prawda? - jej głos przepełniony jest goryczą i bólem, którego nie potrafi ukryć. Kilka łez spływa po jej policzku, pozostawiając na nim mokre strużki. Ricardo wstrzymuje wdech. Czuje, jak coś w nim pęka. Jego usta drżą, a ciało zastyga w bezruchu. Nie wie, co zrobić. Co powiedzieć. Powoli zaczyna docierać do niego, że to on popełnił niewybaczalnie ogromny błąd, którego skutki powoli zaczynają go przerastać.
- Nina...- szepcze bezgłośnie, lecz nastolatka nie ma najmniejszej ochoty na rozmowy z nim.
- Chcę zostać sama. - informuje go, mierząc bolesnym spojrzeniem od stóp, do głów. Mężczyzna kiwa twierdząco głową i po raz pierwszy wychodzi posłusznie bez zbędnych awantur i wyzwisk rzucanych wcześniej pod adresem córki.  Sam również potrzebuje chwili wytchnienia, która pomoże mu poukładać wszystko na właściwe miejsce. Musi przemyśleć swoje postępowanie, przeanalizować wszystko i znaleźć sposób na odnowę relacji z córką. Dopiero teraz dociera do niego, ile krzywd jej wyrządził. Odebrał matce, więził w mieszkaniu, a za każde przewinienie surowo karał. W ten sposób chciał ustrzec ją przed złem całego świata. Nie chciał, by kiedykolwiek powtórzyła popełniane przez niego błędy. Właśnie dlatego tak bardzo sprzeciwiał się jej związkowi z Gastonem Peridą. Chciał ją chronić przed wpływem Sharon Benson, lecz zdał sobie sprawę, jak bardzo nieudolnie to robił. Zajmuje miejsce na skraju łóżka, ukrywając głowę w dłoniach. Drży z przerażenia, na myśl, ile bóli zadał swojej, własnej córce.
- Czy kiedykolwiek mi wybaczy? Jestem nieudacznikiem. - zarzuca sobie, kręcąc z niedowierzaniem głową. Ma ochotę płakać gorzkimi i rzewnymi łzami, jednak on tu jest mężczyzną i to on musi zachować zimną krew. Nie może sobie pozwolić na tego typu zachowania, wręcz przeciwnie. Musi rozpocząć wszystko od nowa. Naprawić wszystkie, wyrządzone krzywdy, a przede wszystkim spróbować zaakceptować pewne rzeczy, na których bieg nie  ma wpływu.
~*~
Cancun. Miasto bólu, smutku i cierpienia. Właśnie tak postrzega je Luna, wpatrując się w ogromny budynek sądu. Dokładnie za dwadzieścia minut rozpocznie się rozprawa. Nie to jednak jest dla niej najgorsze. Najgorsza jest świadomość, że musi rozdrapać prawie zagojone rany, które powoli zaczęły się zabliźniać. Znów go zobaczy. Jego twarz i cyniczny uśmiech, który zdobił jego twarz tamtego dnia. Nie wie, czy zdoła podołać temu zadaniu. Czy uda jej się grać niewzruszoną. Nie chce, by widział jej zły. By napawał się jej bólem i zadanym cierpieniem. Gardzi nim.
- Spokojnie, jestem przy tobie. - szepcze Matteo, lokując dłoń na jej ramieniu. Dziewczyna przygryza dolną wargę, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Nieprawda. - zwraca się do niego. - Po rozprawie wyjeżdżasz. - wzdycha ciężko. Dziś bardziej, niż kiedykolwiek potrzebuje jego bliskości, wsparcia i czułości. Chce mieć pewność, że będzie przy niej, zapewni jej bezpieczeństwo i stabilizację. Wie jednak, że nie może od niego oczekiwać rzeczy niemożliwych. Otrzymał szansę, którą nie sposób przegapić. Tylko dzięki niej ma okazję spełnić się jako zawodowy wrotkarz. Luna nie ma zamiaru stawać mu na drodze. Pragnie, by był szczęśliwy, nawet jeśli okaże się, że odległość rozdzieli ich po raz kolejny. Z ust Balsano wydobywa się ciężkie westchnienie. Przygarnia do siebie jej ciało, otaczając opiekuńczymi ramionami. Ona w ciszy wsłuchuje się w rytmiczne bicie jego serca, jakby na zawsze pragnęła zapamiętać tę przyjemnie kojącą melodię. Przymyka oczy i wypuszcza powietrze z płuc. Napawa się wonią jego perfum, które pieszczą jej nozdrza za każdym razem, gdy czuje ich zapach. Po dłuższej chwili odrywa się od niego.
- Już czas. - za plecami słyszy głos Casandry, która nie chcąc przeszkadzać jej zdaniem idealnej parze, po prostu stała z boku, przyglądając się uważnie całej sytuacji. Luna posyła jej przelotny uśmiech i wolnym, miarowym krokiem sunie w stronę ogromnego budynku. Matteo otacza ją ramieniem, chcąc w ten sposób pokazać jej, że mimo wszystko zawsze może na niego liczyć. Zwłaszcza dziś. Przekraczają próg budynku, który Luna uważnie lustruje wzrokiem. Zajmuje miejsce na korytarzu i w ciszy wpatruje się w salę, na której odbędzie się rozprawa. Wstrzymuje oddech, gdy na horyzoncie dostrzega dwóch funkcjonariuszy policji, prowadzących zakutego w kajdanki Simona. Matteo mocniej ściska jej dłoń, dostrzegając malujące się na jej twarzy przerażenie.
- Jestem tu. - powtarza, posyłając jej ciepły uśmiech. Dziewczyna kiwa twierdząco głową, odwzajemniając jego gest. Jednak na krótko. Jej ciekawość zwycięża, a oczy przenoszą się na Alvareza, podążającego w stronę sali sądowej.
- Czy to naprawdę konieczne, by wprowadzić go na salę w kajdankach? - pyta jakiś wysoki mężczyzna, zapewne jego prawnik.
- Nie chciał iść po dobroci, to go zmusiliśmy. - odpowiada jeden z funkcjonariuszy, uśmiechając się ironicznie.
- Nie wsadzisz mnie za kratki. Jestem niewinny. Doskonale o tym wiesz. Sama błagałaś mnie, bym o zrobił. - mówi Simon, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Wyprowadzony z równowagi Matteo, wstaje na równe nogi. Ma ochotę rozerwać go na strzępy, jednakże Luna w ostatniej chwili pociąga do do tyłu, co sprawia, że zajmuje miejsce obok niej. Dziewczyna nieoczekiwanie wtula głowę w jego tors, chcąc w ten sposób ukryć ból, jaki sprawił jej Alvarez swoimi słowami.
- Nieprawda. To nieprawda. - szepcze przez łzy, mocniej ściskając granatową koszulę Mattea.
- Spokojnie. - odpowiada chłopak, składając czuły pocałunek na jej skroni. - Ten dupek dostanie za swoje. - komentuje cicho, dodając Lunie nieco otuchy.
- Masz rację. - stwierdza po chwili brunetka, uśmiechając się przez łzy. Ociera drobne kropelki ze swojej twarzy i stara się uspokoić.
- O spójrzcie, Katerina już jest. - mówi wyraźnie zadowolona Casandra, spoglądając na wchodzącą do sali ciemnowłosą kobietę w średnim wieku.
- Witaj Casandro. - wita ją krótkim cmoknięciem w policzek. - Skopiemy dupkowi tyłek, prawda? - uśmiecha się, spoglądając na roztrzęsioną Lunę.
- Tak. - odpowiada dziewczyna po chwili zastanowienia.
- Gaston z Niną trzymają za nas kciuki. Koniecznie kazali przekazać wam serdeczne pozdrowienia. - dodaje Katerina uśmiechając się szeroko.
- A, okej. Dziękujemy, dziękujemy. - odpowiada Matteo nieco weselszym i lekko zaczepnym tonem.
- Nie martw się, Luno. Katerina Perida to najlepsza prawniczka w całym Buenos Aires. Wygraną mamy w kieszeni. - mówi czule Casandra, gładząc dziewczynę po rozgrzanym ramieniu.
- Ah, bez przesady. - dodaje prawniczka, śmiejąc się.
- Panna Luna Valente? - krępy mężczyzna o kędzierzawych włosach zwraca się do dziewczyny. W ręku trzyma listę, na której usilnie coś notuje. - Zapraszam na salę. Świadkowie będą wzywani pojedynczo, a pozostałych proszę o zajęcie miejsc na widowni. - dodaje.
- Przepraszam za spóźnienie. O tej porze trudno dostać się do centrum przez te straszne korki. - z oddali słychać zdyszany głos Mariny Barrigi, która w ostatniej chwili dołącza do grona zebranych.
- I tak musisz zaczekać na swoją kolej. Wzywają świadków pojedynczo. - mówi Katerina, spoglądając na nieznajomą dziewczynę.
- W porządku. Nie ma problemu. - odpowiada Barriga. - Pamiętaj Luna, wsadź tego drania za kratki. Musimy to zrobić, ty wiesz dlaczego. - puszcza jej oczko i zajmuje miejsce na korytarzu. Pozostali wchodzą do sali, a ciężkie, dębowe drzwi zatrzaskują się. Wchodzi sędzia  i rozpoczyna się rozprawa.
~*~
Po dwugodzinnej, zaciętej walce, rozprawa dobiega końca. Luna mimo wcześniejszych zapewnień, całkowicie rozchwiała się emocjonalnie. Musiała opowiedzieć wszystko ze szczegółami, czego dotąd nikomu nie zdradzała. Bolesne to były wspomnienia. Najgorsze dla niej było to, że Matteo słuchał tego wszystkiego. Gniew w nim wzbierał się tak ogromny, że kilka razy musiał się powstrzymywać przed zabiciem Alvareza gołymi rękoma. Zaciskał pięści i czerwieniał ze złości. Nie potrafił wybaczyć Simonowi tego, co zrobił jego małej przyjaciółce. Jej opowieść i łzy, które wylewała z każdym słowem, sprawiały, że tego dnia zapragnął wszystko porzucić i już na zawsze pozostać blisko niej. Nie było to jednak takie proste i dobrze zdawał sobie z tego sprawę. I tak musiał dzisiaj wyjechać, nawet po to, by rozwiązać kontrakt. Czuje się winny, że musi zostawić ją samą. Wciąż wpatruje się w nią, starając się tłumić wzbierające się  w nim emocje, lecz nie wychodzi mu to najlepiej.
- Kłamiesz! Bezczelnie kłamiesz! Sama błagałaś. Byłaś zachwycona. Ty wiesz! - wykrzykuje Simon.
- Panie Alvarez, obdukcja mówi co innego. - mówi spokojnie Katerina, kładąc przed Sądem zaświadczenia lekarskie, które Luna zrobiła za namową Mariny w Cancun. - Uszkodzona obręcz miednicza i liczne ślady zadrapań, które wskazują na to, że pan jednak wziął ją siłą. - dodaje. - Zresztą, relacje świadka potwierdzają moje słowa. - wskazuje dłonią na Barrigę, która posyła Simonowi zwycięski uśmieszek.
- To zmowa! Chcą się zemścić za to, że nie wybrałem żadnej z nich! - wykrzykuje Simon. Na widowni rozlega się głuchy śmiech, który musi uspokajać sam sędzia.
- Proszę o spokój. Wyrok już zapadł. Ogłaszam, że Simon Alvarez jest winny gwałtu na nieletniej Lunie Valente i skazuję go na osiem lat pozbawienia wolności bez zawieszenia. - ogłasza sędzia i uderza młotkiem w blat. Na twarzy Luny pojawia się szeroki uśmiech, a Marina miażdży triumfalnym wzrokiem Alvareza, który słysząc wyrok sądu, siada na skraju ławki, załamując ręce. Wie, że to oznacza koniec jego kariery wrotkarskiej i odcina ogromny napływ gotówki. Luna spogląda na Matteo, który bez wahania podchodzi do niej i obejmuje ją czule, a  Casandra gratuluje Katerinie udanego procesu. Valente po raz ostatni spogląda na Alvareza, lecz tym razem jej wzrok wyraża pogardę i poczucie wyższości.
- Wygrałam. - szepcze bezgłośnie, po czym rzuca się w objęcia Balsano.


Od Autorki: I jak Wam się podoba? Simon dostał to, na co zasłużył. Nie opisywałam całego procesu, bo nie wiem, czy bym potrafiła. Ciężko trochę, bo prawem to ja się nie interesuję. Zmierzamy do końca. Czy Matteo wyjedzie? A może zdecyduje się zostać? O tym dowiecie się w kolejnym rozdziale. Pozdrawiam, Marlene ♥

9 komentarzy:

  1. Świetny rozdzial. Czekałam na niego, ale mialas powody by dopiero go opublikować. Mam pytanie do Ciebie.
    *Czy masz pomysł na następną serię i czy pojawi się od razu w następną sobotę po 30 rozdziale.* Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tego jeszcze nie wiem. Raczej nic tu nie będzie juz.

      Usuń
    2. Dziękuję za odpowiedź. Będę czekać ile trzeba

      Usuń
  2. W końcu Simon trafił do więzienia naprawdę zasługuje na to. Czyli ojciec Niny nie jest zły porostu się pogubił.

    OdpowiedzUsuń
  3. I znowu nie mam słów....NIESAMOWITY ROZDZIAŁ!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ricardo trochę za późno się opamiętał.
    W końcu Simon dostał do na co zasłużył ! Mam nadzieję że Matteo jednak nie wyjedzie :*
    Czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Simon ma na co zasłużył a ty matteo nie wyjeżdżaj to jest najgorsze co możesz zrobić i brawo nina wreszcie się postawiłas ojcua ogólnie rozdział piękny i mam nadzieje ze Bendziesz dalej tak bosko pisać i ze nowa historia będzie później po tej

    OdpowiedzUsuń
  6. O rany Nina brawo jestem z ciebi dumna!
    Simon dobrze ci tak skrzywdziłeś i zasłużyłeś na karę!
    Matteo nie wyjeżdżaj :(
    Czekam na next ten jest cudowny jak każdy inny <3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Theme by Lydia