28 maja 2017

Rozdział 27




~*~
Przerażającą ciszę przerywa rytmiczny i regularny stukot obcasów, które z niezwykłą pewnością siebie uderzają o kamienną posadzkę. Z ust Luny wydobywa się głuchy jęk, mieszający się z jej głośnym i nieregularnym oddechem. Jej serce bije szybciej, sprawiając wrażenie tykającej bomby, która lada chwila może wybuchnąć. Valente mocniej ściska lekko wilgotną dłoń Niny, która skamieniała ze strachu, nie potrafi poruszyć się ani wypowiedzieć żadnego słowa. Czuje się, jakby grała w kiepskim horrorze, który ku jej zaskoczeniu przeniósł się spoza ekranu, do rzeczywistości. Luna bacznie rozgląda się wokoło, obserwując każdy, nawet najmniejszy ruch postaci ubranej na biało. Lekko popycha przyjaciółkę do tyłu, dając jej wyraźnie do zrozumienia, by kierowała się na górę. Nina błyskotliwie odbiera wskazówkę Valente, cofając się o stopień do tyłu. Luna powoli posuwa się za przyjaciółką, jakby mimo dynamicznie wykonywanych ruchów, chciała sprawiać wrażenie znieruchomiałej. Nagle Nina potyka się o stopień, upadając na schody, co powoduje cichy szmer, który w mig zwraca uwagę tajemniczej postaci. Sharon łapie za nogę Lunę, ciągnąc ją w swoją stronę. Jej złowieszcze spojrzenie kieruje się na przerażoną twarz brunetki, która na moment zamiera. Oczy Benson świecą dziwnym blaskiem nienawiści i złości, a wypowiadane przez nią słowa przesączone są jadem.
- Sol. Sol. - syczy nienawistnie. Dźwięk jej głosy przyprawia Lunę o palpitację serca. Wyrywa się z krwiożerczego uścisku kobiety, na czworaka wdrapując się po schodach. Nie zważa na drogą lampę, którą strąca po drodze. Pod wpływem stresu w organizmie brunetki wzrasta stężenie adrenaliny, odpowiedzialnej za nagły przypływ energii, jaki odczuwa Valente. Jej oddech staje się szybki i płytki. Zrywa się na równe nogi, rozglądając się dookoła.
- Nina! - krzyczy, ocierając spływające po policzkach łzy. Do jej uszu dobiega cichy szmer, którego położenie Luna szybko lokalizuje. Łapie przyjaciółkę za rękę, ciągnąc ją do najdalej oddalonego pokoju, który zatrzaskuje. Podchodzą do stojącej pod oknem komody, którą obie decydują się przesunąć. Słysząc zbliżające się kroki Sharon, dają z siebie wszystko. W ostatniej chwili ciężki mebel dotyka gładkiej powierzchni bielonych drzwi, tym samym uniemożliwiając sfrustrowanej kobiecie spotkanie ze swoją siostrzenicą.
- Luna. - wzdycha Nina, trzymając swoją przyjaciółkę w objęciach.
- Co ona tutaj robi? - szepcze przerażona Valente, nie odrywając się od Simonetti. Zajmują miejsce na łóżku, w skupieniu wpatrując się w zatarasowane przejście. Głuchy łomot dobiegający z zewnątrz niepokoi ich łomoczące serca. Zaniepokojona Luna zrywa się z łóżka, niespokojnie wędrując tam i z powrotem. Ukrywa głowę w dłoniach, przeczesując gęste, bujne loki. Ociera wilgotne od potu czoło, które pokrywa kilka iskrzących się kropelek. Wstrzymuje oddech, gdy do jej uszu dochodzi głośny dźwięk pochodzący od ciężkiego przedmiotu, który z impetem uderza w mało stabilne drzwi.
- Nina. - zwraca się do przyjaciółki z paniką w oczach. Bez zastanowienia otwiera okno. Zimny prąd powietrza uderza jej rozgrzane ciało, rozwiewając włosy.
- Nie rób tego. - Simonetti powstrzymuje ją w ostatniej chwili, łapiąc za nadgarstek.
- Nie mamy innego wyjścia. - tłumaczy Valente, odwracając się tyłem do przyjaciółki.
- A jeśli to nie jest rozwiązanie? - pyta Nina, niepewnie spoglądając w dół.
- Damy radę. - odpowiada brunetka, mocniej ściskając dłoń Simonetti. Przerażający dźwięk rozlega się wewnątrz. Luna z przerażeniem w oczach wpatruje się w zadowoloną twarz Sharon Benson prześwitującą między ogromną dziurą, która przed momentem pojawiła się w drzwiach. Dziewczyny wstrzymują oddech, posyłając sobie nawzajem znaczące spojrzenia.
- Myślałaś, że się już nie spotkamy, droga siostrzenico? - pyta spokojnym, aczkolwiek ironicznym tonem. - Ciocia postanowiła zrobić ci niespodziankę, kochanie. - dodaje, kończąc swoją wypowiedź słodkim akcentem, który w jej ustach brzmi raczej jak złowieszcza wróżba, zwiastująca szybką destrukcję Sol, a raczej Luny. Brunetka mruga kilkukrotnie oczyma, jakby w ten sposób próbowała się upewnić, że to wszystko dzieje się naprawdę i nie należy do nocnych marów, będących wytworem jej bujnej wyobraźni.- Nie przywitasz się? Oj, nieładnie, Sol. Lily nie byłaby z Ciebie dumna. - mówi jakby z wyrzutem, posyłając dziewczynie ledwo dostrzegalny wśród mroku, uśmiech, który budzi w Valente odrazę i obrzydzenie. Nastolatka bez wahania wychyla się przez okno, czując że postawiona pod ścianą nie ma innego wyjścia. - Postanowiłaś sama ze sobą skończyć? - Sharon uśmiecha się zwycięsko. - I bardzo słusznie. - dodaje, teatralnie klaszcząc. Pod wpływem jej głosu, dziewczyna zamiera w bezruchu, powoli schodząc z parapetu.
- Nie boję się ciebie. - oznajmia nieoczekiwanie, zaskakując Ninę swoją odwagą.
- A powinnaś. - odpowiada chłodno Sharon, unosząc trzymany w prawej ręce, drąg. Valente sięga po stojącą na szafce nocnej lampę, rzucając nią w Sharon, która w ostatniej chwili odskakuje na bok.
- Nie udało ci się, skarbie. - szczebiocze gorzko. Jej oczy lśnią, przypominając ślepia żbika, czającego się na swoją ofiarę.
- Nina. - szepcze brunetka, poszukując wzrokiem Simonetti, która opiera się o chłodną powierzchnię ściany. Tymczasem zniecierpliwiona Sharon mierzy wzrokiem swoją siostrzenicę, a po chwili powraca do wcześniej wykonywanego zajęcia. Energicznie uderza metalowym narzędziem w drzwi, niszcząc je doszczętnie. Z jej ust wydobywa się głośny, a zarazem przeraźliwy krzyk. Pchnie komodę, odsuwając ją na bok.
- Sol, teraz nic nas już nie rozdzieli. - wybucha złowieszczym śmiechem, wymachując drągiem w ręku. Po policzkach Luny spływa nieregularna linia tworzona przez łzy, które stara się ukryć pod maską niewzruszoności i względnego spokoju. Nina dając Lunie wskazówki, sugeruje przyjaciółce, by podążała za nią. Nieoczekiwanie spycha z szafki szklany wazon, który swym ciężarem przytłacza wychudłe ciało Sharon. Nastolatki zrywają się z miejsca, niczym strzała mknąc przed siebie. Pragną znaleźć się jak najdalej od posiadłości Bensonów. Luna chwieje się na zakręcie, lecz przy pomocy Niny, dochodzi do siebie. Ogląda się za siebie. Z pomieszczenia wydobywa się dźwięk tłuczonego szkła, informujący, że Sharon Benson dochodzi do siebie. Nagle jej ciało z impetem uderza w czyjąś posturę. Przerażona, odskakuje do tyłu, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk.
- Dlaczego tu tak ciemno? - słyszy rozpromieniony głos Matteo, który błądząc ręką po ścianie poszukuje włącznika, lecz bezskutecznie. Luna bez namysłu wtula się w jego ramiona, oplatając szyję drobnymi rękoma. Zaskoczony nastolatek powoli odwzajemnia jej gest, umieszczając twarz w zagłębieniu jej szyi. Składa na niej lekki, niczym puch pocałunek i ostrożnie odrywa się od swojej dziewczyny.
- Gdzie moi dziadkowie? Gdzie Amanda? - pyta pospiesznie, jakby obawiała się najgorszego.
- Spokojnie. Wszyscy wyszli z moimi rodzicami do teatru. - odpowiada uspokajająco Matteo, łapiąc Lunę za ramiona. Dziewczyna oddycha z ulgą, jednak po chwili pociąga chłopaka za sobą, jakby doszło do niej, że mimo obecności Balsano, wciąż grozi jej niebezpieczeństwo.
- S-sharon Benson uciekła z więzienia. Jest tutaj. - szepcze nerwowo rozglądając się wokoło. Ciało chłopaka sztywnieje na dźwięk nazwiska znienawidzonej kobiety.
- Co takiego? - tylko tyle jest w stanie wykrztusić. - A-ale jak? - pyta, jednakże w tej chwili na korytarzu rozlega się głośny huk, sprowadzający dwójkę zakochanych na ziemię. Przerażona Valente odskakuje od Balsano, oddychając ciężko.  Nastolatek zasłania brunetkę swoim ciałem, jakby już zawsze chciał ją chronić przed wszelkim złem tego świata.
- Uciekamy. - szepcze Luna, pociągając go za sobą. Matteo bez zastanowienia podąża za nastolatką, prowadząc ją na zewnątrz, wprost do ukrytej altany, o której istnieniu pojęcia nie ma Sharon Benson.
- Ta sama altana uratowała mi życie wtedy, gdy po raz pierwszy mnie uratował. - rozmyśla brunetka, rozglądając się wokoło. Do jej nozdrzy dochodzi woń świeżych kwiatów i soczystej zieleni, która ją otacza. Przez szparę tworzoną przez gęsty bluszcz przedziera się migoczące błękitne i czerwone światło, które oślepia wtuloną w klatkę piersiową Mattea, Lunę, która szybko odrywa się od chłopaka.
- Nina! - krzyczy, wybiegając z altany.
- Luna! - Matteo zrywa się z miejsca, mknąc za dziewczyną. - Luna wracaj. Sharon jest niebezpieczna. - dodaje, namawiając Valente do powrotu.
- Nie mogę jej tak zostawić. - wyjaśnia Valente, wędrując dookoła domu. Przed wejściem dostrzega radiowóz, do którego zmierza dwójka funkcjonariuszy prowadzących zakutą w kajdany, Sharon.
- Sol! Wyjaśnij im, że nie chciałam cię skrzywdzić. - mówi przez łzy. Luna posyła jej ironiczny uśmiech, pozwalając się objąć opiekuńczym ramionom Matteo. Chłopak ostrożnie całuje czubek jej głowy. Jej ciało wciąż drży pod wpływem strachu i mimo banalnych słów "będzie dobrze", bez końca wypowiadanych przez Balsano, nie potrafi się uspokoić. - Gdzie Nina? - pyta, jakby dopiero teraz dotarła do niej wiadomość o nieobecności przyjaciółki.
- Spokojnie. Tu jestem. - słyszy głos Simonetti, która wyciąga rękę w jej kierunku. W prawej dłoni trzyma telefon, którym z zaskakującą lekkością macha w powietrzu. - Skorzystałam z zamieszania spowodowanego nadejściem Matteo i zawiadomiłam policję. - wyjaśnia. - Przez chwilę myślałam, że mnie dopadnie, ale jej zależało na tobie. - wyjaśnia, lekko wzruszając ramionami. Usta Luny przybierają kształt litery "O", w ten sposób wyrażając swoje zdziwienie.
- Jesteś niezastąpiona. - stwierdza, zamykając w szczelnym uścisku ciało przyjaciółki.
- Teraz jesteś już bezpieczna. Przewiozą ją do zakładu zamkniętego o wzmożonej ochronie. - mówi spokojnie.
- Wciąż się zastanawiam jak udało jej się uciec. - zastanawia się Matteo, mrużąc oczy.
- Nie doceniliśmy jej. - wzdycha Luna.
- Nikt nie spodziewał się, że sprawy przybiorą taki obrót. - odpowiada pocieszająco, Nina. - Teraz chodźmy posprzątać ten bałagan. - wzdycha, kierując się w stronę domu. Luna posyła Matteo niewyraźny uśmiech, spoglądając na jego zaniepokojoną twarz.
- Wszystko w porządku? - pyta chłopak, cmokając jej czoło. - Pomogę wam z tym wszystkim. - dodaje. Ujmuje drobną i delikatną dłoń Luny i razem wolnym krokiem zmierzają w stronę posiadłości Bensonów.
~*~
Przez panujący dotąd mrok przedzierają się pierwsze strużki światła, które wesoło migocząc, oświetlają willę Bensonów. Luna z malującym się na jej twarzy przygnębieniem, obserwuje porozrzucane po podłodze drogocenne ozdoby, zdarte ze ścian obrazy i ogólnie panujący bałagan. Ogląda zniszczone drzwi, prowadzące do sypialni jej dziadków, w której wcześniej zamknęła się wraz z Niną. Jest przerażona ilością oraz jakością zniszczeń spowodowanych przez szaloną Sharon Benson, jak zwykła ją określać w myślach. Beznamiętnie zabiera się za sprzątanie, wrzucając nie nadające się już do codziennego użytku przedmioty, do bladozielonego kontenera na śmieci. Matteo ani na chwilę nie spuszcza z niej wzroku, bacznie śledząc każdy, jej ruch. Dostrzega przybicie oraz strach, który wyraźnie maluje się na jej twarzy.
- Ona już nie wróci. - zapewnia ciepłym, łagodnym głosem, który jak zwykle jest w stanie ukoić jej zszargane nerwy. Dziewczyna posyła mu lekki, aczkolwiek szczery uśmiech i bez słów wraca do wcześniej wykonywanego zajęcia.
- Ulubiony wazon babci. Dostała go od moich adopcyjnych rodziców na trzydziestą rocznicę ślubu. - wzdycha, zbierając pałętające się po podłodze szczątki błękitnego wazonu, który niegdyś stanowił elegancką ozdobę sypialni dziadków.
- Może uda nam się kupić podobny. - mówi Nina, wrzucając ostatnie partie szkła do czarnego worka.
- Nie sądzę. - wzdycha Luna. - Uważam, że należy wyznać prawdę. - dodaje, posyłając przyjaciółce blady uśmiech.
- Myślę, że Luna ma rację. - Matteo jak zwykle staje po stronie swojej dziewczyny, która stanowi dla niego swego rodzaju wzór do naśladowania. Wsuwa trzymany w rękach telefon do kieszeni, puszczając oczko zdezorientowanej Valente, która marszcząc brwi, uważnie przygląda się Balsano.
- Rodzice wrócili z teatru. - wyjaśnia krótko, lecz dosadnie. Ton jego głosu nie jest jednak tak pewny jak mu się wydawało. Nie wie, jak obrać w słowa to, co musi przekazać Lunie. Potrzebuje chwili wytchnienia, by pozbierać myśli. Zapada cisza, w której rytm nastolatkowie kończą porządkowanie domu, który niebawem prawnie należeć będzie do Luny, o ile ta zgodzi się na przyjęcie swojego oficjalnego imienia i nazwiska. Dziewczyna nie jest jednak do końca przekonana do tego pomysłu. Przez lata utożsamiana była z Luną, radosnym księżycem, którego blask rozświetlał wszystko, każde pomieszczenie w którym się znajdowała. Oddziaływał na ludzi, prowadząc ich na drogę dobra i przemiany wewnętrznej. Nigdy wcześniej nie myślała, że kiedykolwiek spotka ją tak ogromna zmiana. Jej życie diametralnie zmieniło się w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Straciła i zyskała rodziców, prawdziwych przyjaciół i chłopaka, na którym zawsze może polegać, ale czy to wszystko, by wyjść naprzeciw przeszłości i ze spokojem przyjąć jej dary? Data rozprawy w Cancun zbliża się nieubłaganie. Bilety zostały już kupione. Wszystko wydaje się być dopięte na ostatni guzik, wszystko prócz niej. Valente nie czuje się na tyle silna, by móc stanąć oko w oko ze swoim oprawcom i z zimną krwią wyznać przed sądem, czego dopuścił się Simon Alvarez. W jej psychice pozostało niewidzialne piętno, gnębiące ją na różnych płaszczyznach. Często nawiedzają ją zadziwiająco realistyczne i niezwykle prorocze koszmary, przez które budzi się z krzykiem lub płaczem. Podczas takich właśnie nocy, jej poczucie własności spada, a w serce wkrada się niepewność i swego rodzaju monotonia, pozbawiająca jej życie sensu i lokalnego kolorytu. Depresyjne dni stają się dla niej długimi godzinami rozmyślań nad sensem życia. Rozdrapuje stare rany, które już dawno powinny były się zagoić. Właśnie, powinny...Jednakże czy to możliwe? Czy możliwe jest zapomnienie krzywd odciskających najtrwalsze i najgłębsze piętno na twej psychice? Udawanie, że nigdy nic się nie wydarzyło, a życie płynie dalej. W takich właśnie dniach wydaje jej się, że otaczający ją bliscy są przy niej tylko i wyłącznie przez współczucie, którym się kierują patrząc na biedną, skrzywdzoną przez los istotkę. Nienawidzi litości. Budzi w niej wstręt. Odrazę, która oddala ją od ludzi. Pragnie być sama. Następują jednak i takie dni, gdy wydaje jej się, że etap związany z Simonem Alvarezem już dawno miał swój finał. Ba, nigdy nie istniał. Wszystko za sprawą Mattea, który na każdym kroku udowadnia jej, jak wiele warta jest w jego oczach. Jest mu wdzięczna za wszystko, co dla niej robi. Za pomoc i wyrozumiałość. Za cierpliwość, którą musi się wykazać, by pomóc jej w walce z własnymi słabościami. Brunetka spogląda na niego w tej chwili, gdy wrzuca do umieszczonego na ulicy kontenera wszelkie pozostałości działalności Sharon. Zmieszany spogląda na nią, posyłając pytające spojrzenie.
- Coś nie tak? - mamrocze pod nosem.
- Nie. - uśmiecha się, zarzucając mu ręce na szyję. - Wręcz przeciwnie. - szepcze. - Wszystko jest w porządku. - dodaje, wtulając się w jego ramię. Zaskoczony tak nagłą falą czułości, powoli odwzajemnia jej gest, jakby dopiero teraz do niego dochodziło to, co się dzieje. Jego dawna Luna powraca. Odradza się powoli, niczym najpiękniejszy kwiat wschodzi równo z pierwszym blaskiem słońca. Zakwita, by olśniewać swoją urodą. Energią. Pasją.
- Wkrótce wracam do Cordoby. - informuje ją, ciężko wzdychając. Brunetka marszczy brwi, jakby nie docierały do niej jego słowa.
- Obiecałeś, że będziesz ze mną na rozprawie. - odsuwa się od niego, spoglądając na niego z wyrzutem. - Obiecałeś. - powtarza, gorzkim, cichym głosem. Matteo wzdycha ciężko, podpierając twarz dłonią.
- Wiem. - odpowiada. -I będę z tobą w Cancun. - szepcze, ujmując jej dłoń. - Ale potem...muszę jechać. - kończy przyciszając głos.
- To twoje marzenie. - uśmiecha się gorzko, mocniej ściskając jego dłoń. - Powinieneś pojechać. To twoja szansa. - dodaje szeptem. Powoli odwraca się, z bladym uśmiechem żegnając go bez słowa.
- Kochanie, co się tu stało? Sąsiedzi mówili, że była tu policja. - słyszy zatroskany głos Casandry, który zatrzymuje ją przy furtce.
- Tak. Sharon uciekła z więzienia, ale już ją złapali. - mówi obojętnie, jakby od niechcenia, po czym żegna kobietę równie słabym uśmiechem. Balsano przenosi wzrok z Luny na swojego syna, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Jak to Sharon? I mówisz to tak obojętnie? - pyta  wyraźnie wyczuwalnym zdenerwowaniem w głosie, lecz Luna już jej nie słyszy. jest zbyt daleko, by słyszeć jej słowa. Kobieta z westchnieniem obserwuje znikającą z jej pola widzenia Valente, która nie odwracając się więcej kieruje się do swojego domu. - Jednak wracasz do Cordoby? - zwraca się do syna, który ostrożnie przytakuje głową.
- Godzinę temu otrzymałem telefon. - wyjaśnia. - Musiałem jej powiedzieć. Koniec kłamstw i ukrywania wszystkiego. To wcześniej nas zniszczyło. - wzdycha.
- Zastanów się, czy naprawdę tego chcesz? - pyta rozczarowana Casandra. - Być może spełnienie twoich marzeń jest tu, w Buenos Aires i nazywa się Sol Benson, a właściwie Luna Valente. - mówi, po czym odchodzi, pozostawiając zdezorientowanego nastolatka całkiem samego.

Od Autorki: Witam witam. Z góry przepraszam was, że to rozdział tak późno. Od piątku pracuję dorywczo i po prostu jak wracam do padam na twarz, a wczoraj nie dałam rady wrzucić, dlatego teraz wchodzę dosłownie na moment i publikuję, żebyście nie musieli długo czekać. Jeszcze raz bardzo przepraszam, mam nadzieję, że wam się spodoba rozdział z takim nostalgicznym nastrojem oraz szczyptą dramatyzmu. Do końca trzy rozdziały, a Matteo postanawia wyjechać. Czy zdecyduje się na to? A może wybierze Argentynę? Odpowiedź poznacie już niebawem. Całuję, Marlene.

10 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział . Nie mogę się doczekać następnej części . Piszesz ekstra ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. WRESZCIE!!! Cudowny❤❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się że Matteo nie opuści Luny,bo za bardzo ją kocha. Ale wszystkiego dowiemy się za 3 rozdziały :-)

      Usuń
  4. Łoł ! Genialne !
    Czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Niech Maetto nie opuszcza Luny, tyle się starał czemu to che zniszczyć. Dobrze ze Lunie i Ninie się nic nie stało.

    OdpowiedzUsuń
  6. Matteo kretynie nie wyjeżdżaj do cordoby a ty Nina jesteś genialna i wogule i pamiętaj wszystkich masz luna blisko wszyscy ci pomoga a rozdział mega :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Proszę niech Matteo nie wyjeżdża do Cordoby. Na pewno zostanie na rozprawie Luny. Prosze nie rób zakończenia w stylu:
    " Luna obudziła się. to wszystko było tylko snem"

    OdpowiedzUsuń
  8. I znowu usycham z ciekawości! No ale masz ważniejsze sprawy od nowego rozdziału ;) Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Theme by Lydia