Strony

20 maja 2017

Rozdział 26






~*~
Simonetti wolnym krokiem sunie w stronę biblioteki, przed którą lada moment ma pojawić się Ricardo. Rozgląda się uważnie wokoło, mocniej ściskając dłoń Gastona, który ani na chwilę nie spuszcza z niej przepełnionego troską wzroku. Ostrożnie całuje czubek jej głowy, uśmiechając się lekko. Postępowanie Niny jest dla niego nielogiczne. Ciągłe ukrywanie się i krótkie spotkania w szkole męczą go. Nie wie, dlaczego jego dziewczyna tak bardzo obawia się swojego ojca, który traktuje ją jak swoją własność. Chce jej pomóc, lecz Simonetti nie dopuszcza do siebie nikogo. Nie lubi rozmawiać o ojcu. Woli posłusznie wykonywać jego żądania, w duchu licząc na szybki powrót Any do zdrowia. Nastolatka z utęsknieniem czeka na dzień, w którym jej matka opuści progi szpitala. Wielokrotnie wyobrażała sobie tę chwilę, gdy nocą przesiadywała na parapecie, wpatrując się w opustoszałe ulice i jasne światło latarni przedzierających zasłonę gęstej ciemności. Przymyka wtedy oczy i widzi wszystko wyraźnie.Pamięta każdy gest, który wykona. Marzy o tym, by rzucić się w ramiona Any i już nigdy nie wyswobadzać się z objęć rodzicielki. Lecz to tylko mrzonki, przysłaniające cierpienia brutalnej rzeczywistości. Nim Ana w pełni dojdzie do siebie i znów otrzyma pełnię praw rodzicielskich nad niepełnoletnią jeszcze, Niną minie sporo czasu. Mimo wszystko Simonetti pragnie łudzić się głupią nadzieją, która osładza jej codzienność. Z jej ust wydobywa się stłumione westchnienie. Drepcze w miejscu, kopiąc kolorowe liście pałętające się po szarym chodniku. Jej oddech w zetknięciu z chłodnym, rześkim powietrzem przeobraża się w kurzawę dymu, przypominającego wydychany dym tytoniowy.
- Nina...- zaczyna delikatnie Gaston, przystając w miejscu. Opuszkami palców gładzi jej zimny, zaczerwieniony od chłodu, policzek. Spogląda jej głęboko w oczy, jakby pragnął wyczytać z nich wszystko, co trapi brunetkę. Uśmiecha się delikatnie, lecz uśmiech ten szybko przeistacza się w grymas. - Nina...- powtarza. - Wiesz, że tak dłużej nie może być. - wzdycha, sięgając po jej dłoń. Przykłada ją do ust, składając na niej lekki pocałunek.
- Gaston, wiesz, że..- zaczyna, lecz Perida nie pozwala jej dokończyć.
- Nie możesz pozwolić ojcu się tak traktować. Dlaczego właściwie nie potrafi zaakceptować tego, że jesteśmy razem? - unosi wzrok. Ujmuje dłońmi jej twarz i poważnie wpatruje się w zaniepokojone, brunatne oczy. Nina wstrzymuje oddech.
- Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie. - wzdycha ciężko. - Sharon Benson. - wypowiada imię znienawidzonej przez połowę Buenos Aires, kobiety.
- Ale przecież on...- zaczyna, lecz Nina natychmiast mu przerywa.
- Nie wie, że ja wiem. - uśmiecha się gorzko i odwraca wzrok. Gaston wzdycha i podnosi jej podbródek sprawiając, że ich spojrzenia krzyżują się na chwilę. Bez wahania składa na jej gorących, pełnych ustach pocałunek. Długi. Lekki. Namiętny.
- Nina! Co to ma znaczyć! - zza pleców dziewczyny dobiega rozwścieczony głos Ricarda, który odrywa Niną od Gastona, jakby była przedmiotem, który z łatwością można przesunąć z miejsca na miejsce. W oczach Simonetti maluje się przerażenie, które z każdą, kolejną chwilą wzrasta. - Do domu! Natychmiast! - syczy przez zęby, ściskając ramię córki. - A my! - wskazuje palcem na Gastona. - My jeszcze sobie porozmawiamy. Masz się trzymać z daleka od Niny! Już ja o to zadbam! - dodaje groźnie, po czym ciągnie Ninę za sobą. Dziewczyna odwraca się kilkukrotnie, wpatrując się w Gastona, który skamieniały ze strachu wciąż stoi w tym samym miejscu, chowając głowę w dłoniach. Jego ciało jest nieruchome. Pozbawione jakichkolwiek chęci do wykonywania ruchów. Przepełnia go strach, strach o Ninę, nad którą wisi gniew rozwścieczonego Ricarda. Przez myśl przechodzi mu najgorsze. - Wywiezie ją. - szepcze bezgłośnie, kiwając z niedowierzaniem głową. - Nie mogę do tego dopuścić. - dodaje nieco bardziej zdeterminowany.
~*~
Ricardo nie potrafi tłumić budzących się w nich negatywnych emocji, które władają jego ciałem, sterują mową i wypowiadanymi słowami. Nie dba o to, czy te słowa dotykają Ninę w większym, bądź mniejszym stopniu. Szaleńcza furia ogarnia jego ciało.
- Zignorowałaś mój zakaz! - krzyczy pełen pasji. - Zachowujesz się gorzej, niż matka! - syczy przez zęby, otwierając drzwi do mieszkania. Popycha Ninę do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. - Twoje zachowanie jest karygodne i przysięgam, poniesiesz konsekwencje! - dodaje groźnie. Wpatruje się w twarz córki, na której maluje się strach. Łapie ją za nadgarstek, prowadząc do swojego pokoju. Ciało znieruchomiałej nastolatki, bezładnie opada na łóżko. Nie potrafiąc kryć emocji, wybucha płaczem, wtulając twarz w poduszkę. Uderza pięściami w materac, wydając przy tym stłumiony, pełen żalu i goryczy dźwięk. Ricardo zatrzaskuje drzwi za sobą, przekręcając klucz od zewnątrz. Serce Niny bije szybciej. Nieregularnie. Po policzkach spływają ciężkie krople, które malują na jej twarzy czarne smugi, będące pozostałością po rozmazanym makijażu. Zagryza zęby, krzycząc i błagając, lecz i to niewiele pomaga. Podchodzi do drzwi waląc w nie zamkniętą dłonią.
- Wypuść mnie, proszę! - krzyczy, lecz Ricardo wydaje się być niewzruszony na jej prośby. - Nie możesz mnie tu przetrzymywać! - dodaje nieco pewniej i mocniej.
- Za nieposłuszeństwo trzeba zapłacić. - słyszy głos ojca, który nie zmienia zdania i wciąż nie wypuszcza córki z pomieszczenia. Zrezygnowana opada na łóżko, ukrywając głowę w dłoniach. Jest przerażona, a zarazem czuje się winna. Wie, że powinna być bardziej ostrożna, gdy widuje się z Gastonem. Nie powinna była dopuścić do takiej sytuacji. Nie teraz, gdy potrzebuje wolności i prywatności. Przenosi wzrok na wiszący naprzeciwko niej kalendarz. - Jeszcze tylko dwa tygodnie. - szepcze. - Dwa tygodnie udręki. - wzdycha, wpatrując się tępym wzrokiem w zaznaczoną czerwonym flamastrem, datę. - Nie zniosę tego dłużej. Gaston ma rację. -wzdycha, podrywając się na równe nogi. Wyjmuje spod łóżka ogromną walizkę i w chaotyczny sposób wrzuca do niej swoje rzeczy. Nieposkładane ubrania upycha, starając się dopiąć walizkę. Wszystkie, rodzinne pamiątki lądują w kartonowym pudle, które wsuwa pod łóżko, razem ze spakowaną walizką. Wygląda przez okno, obserwując jak gęsta zasłona nocy powoli otacza świat. Jej usta wykrzywiają się w gorzkim uśmiechu, który z każdą chwilą wydaje się być bardziej szczery i szerszy. Oddycha ciężko i w zupełnej ciszy wyczekuje na ten jeden, jedyny moment nieuwagi Ricarda.
~*~
Gdy mrok otacza świat, kobieta wstaje ze swojego łóżka. Uważnie rozgląda się wokoło, upewniając się, że wszystkie współlokatorki pogrążone są w głębokim śnie. Ostrożnie stawia każdy krok, jakby obawiała się, że lada moment zostanie przyłapana na gorącym uczynku. Musi wykorzystać tę szansę, gdyż kolejna może nie pojawić się zbyt prędko. Uśmiecha się pod nosem, błądząc po ciemnym korytarzu szpitala psychiatrycznego. Niepostrzeżenie skrada się obok gabinetu pielęgniarek, które zajęte soczystą dawką plotek, nie zauważają wykradającej się kobiety. Podczas dosyć długiego pobytu w zakładzie, doskonale obmyśliła, każdy krok. Przez kilka tygodni bacznie przyglądała się pracy pielęgniarek, obserwowała sposób opuszczania oddziału, starając się zapamiętać poszczególne części kodu, odblokowującego drzwi. To była pestka. Teraz pozostaje już tylko ostatnia, a zarazem najtrudniejsza część jej planu. Bezszelestnie wchodzi do szatni pielęgniarek i wykrada strój, który szybko zakłada na siebie. Włosy upina w niski kok, a na głowę nakłada czepek. Na brązowej, plastikowej tacy kładzie kilka pojemników z lekami, starając się zachować pozory. Na dłonie wsuwa jednorazowe, silikonowe rękawiczki i powoli, pewnym krokiem kieruje się w stronę wyjścia. Podchodzi do drzwi i wpisuje kod, który zgodnie z przypuszczeniami Sharon okazuje się prawidłowy. Jej usta wykrzywiają się w szerokim uśmiechu, który raczej przypomina grymas. Benson nie potrafi się uśmiechać. Te gesty nigdy nie były do końca szczere, lecz tym razem było inaczej. Oddychając głęboko, opuszcza oddział. Dalej było już prosto. W stroju pielęgniarki, nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, obojętnie sunąc przed siebie. Sharon z czystym wyrachowaniem posyła szykującym się do snu, pacjentom nieszczere uśmieszki. Tym sposobem opuszcza szpital, w pełni świadoma konsekwencji swojego postępowania. Jest już gotowa na ostateczny krok. - Sol Benson. - szepcze, uśmiechając się złowieszczo.

~*~
Zimny, jesienny wiatr świszcze za oknami, co sprawia, że po ciele Luny przebiega chłodny dreszcz. Otula się puszystym kocem i upija łyk gorącej czekolady, którą wcześniej przygotowała jej Amanda. Sięga po komórkę, wybierając numer swojego chłopaka i przykłada urządzenie do ucha.
- Chcesz mnie odwiedzić? - mówi przez śmiech, uchylając pąsową zasłonę. Dostrzega zapalone światło w pokoju Mattea, który podobnie jak Luna, podchodzi do okna. Posyłają sobie znaczące uśmiechy. Chwilę przyjemnej ciszy, przerywa głos chłopaka.
- Jasne. - odpowiada radośnie. - Niebawem będę. Ciao. - żegna się z Luną włoskim akcentem, który brunetka kocha w nim najbardziej. Kiwa z dezaprobatą głową i odkłada urządzenie na kolorową komodę w azteckie wzory. Lustruje wzrokiem pokój, stwierdzając, że panuje w nim względny porządek. Gasi światło i kieruje się na dół, do salonu, w którym o tej porze zwykli przesiadywać jej dziadkowie. Dziś jednak wszystko było inaczej. Światła w całym domu były zgaszone, co zaskoczyło Lunę. - Pewnie położyli się wcześniej. - stwierdza, zapalając światło na korytarzu. Szmer dobiegający zza okna, zwraca uwagę Luny, która odskakuje do tyłu. Przez jej ciało przebiega dreszcz, a wzrok błądzi nerwowo po ogromnym salonie. Dobiegające z zewnątrz odgłosy nasilają się, a po chwili w środku rozlega się mechaniczny dźwięk dzwonka. Dziewczyna oddycha z ulgą, czym prędzej podbiegając do drzwi, które bez zastanowienia otwiera.
- Nina?! - wykrzykuje oniemiała, kilkukrotnie mrugając oczyma. Nie potrafi ukryć malującego się na jej twarzy zdziwienia. Marszczy brwi, krzyżując ręce na piersiach. - Coś się stało? - zatrzymuje spojrzenie na walizce, którą Simonetti nerwowo dzierży w dłoni. - Wchodź. - wykonuje dłonią charakterystyczny, gościnny gest, zapraszając przyjaciółkę do środka.
- Przepraszam, ale nie miałam się gdzie poznać. Nie mogłam dłużej u niego zostać. - mówi przez łzy. Luna bez zastanowienia przytula przyjaciółkę.
- Możesz tu zostać tak długo, jak tylko chcesz. - posyła jej ciepły uśmiech. Zajmuje miejsce na kanapie, naprzeciwko Simonetti. - Uważam, że podjęłaś właściwą decyzję. - mówi, gładząc Ninę po ramieniu.
- Coś we mnie pękło, kiedy dziś potraktował mnie jak przedmiot. Zamknął w pokoju i nie wypuszczał. Musiałam uciec. - mówi roztrzęsiona, ukrywając głowę w dłoniach. Nina nie potrafi pozbierać myśli, które krążą w jej głowie, tworząc chaotyczny, nieuporządkowany stos. - A jeśli mnie znajdzie i zmusi do powrotu? - unosi wzrok wtapiając go w twarz przyjaciółki, która ze współczuciem i cierpliwością wsłuchuje się w słowa Simonetti.
- Do urodzin zostały ci dwa tygodnie. Nawet, jeśli wróci po ciebie, po upływie tego okresu w świetle prawa jesteś niezależna od niego. Będziesz mogła tu zamieszkać. Sama widzisz, że ten dom jest ogromny i pusty, a ja potrzebuję kogoś bliskiego. - wyjaśnia Luna, mocniej ściskając dłoń Niny.
- A Matteo? - pyta zaintrygowana brunetka, unosząc ku górze brew.
- Matteo ma swój dom, swoją rodzinę. - odpowiada. - Napijesz się czegoś? - zmienia temat, energicznie wstając z kanapy. - Ale najpierw pokażę ci pokój, który możesz traktować jak swój. - dodaje, pociągając dziewczynę za sobą. Kieruje się na górę, a następnie skręca w prawo i otwiera drzwi, prowadzące do jednego z dwóch, wolnych pokoi gościnnych. Wybiera najpiękniejszy o turkusowych ścianach zdobionych tapetą w eleganckie, kunsztowne wzory. Pod oknem stoi ogromne łóżko, pokryte puszystym pledem i stertą poduszek w różnych odcieniach turkusu i bieli. Odkłada walizkę, należącą do Niny na podłodze, obok trzydrzwiowej, śnieżnobiałej szafy i wskazuje dłonią na pomieszczenie. - Rozgość się. - mówi entuzjastycznie. Nina nieśmiało wchodzi do środka, uważnie rozglądając się po pomieszczeniu.
- Wciąż nie potrafię uwierzyć, że jesteś właścicielką tej posiadłości. - zwraca się do przyjaciółki.
- Błąd! - wygraża palcem. - Za tydzień nią zostanę. W dniu osiemnastych urodzin. - uśmiecha się szeroko.
- Więc jesteś zdecydowana przyjąć swoje prawdziwe imię i nazwisko? - pyta zaciekawiona Nina, siadając na miękkim łóżku. Gładzi dłońmi mięciutki koc, który przyjemnie oddziałuje na receptory dotyku rozmieszczone na jej dłoniach.
- Wciąż się nad tym zastanawiam. - odpowiada. - To trudna decyzja. - prostuje.
- Zaplanowałaś już, jak będą wyglądać twoje urodziny? To wielkie wydarzenie! - zagaduje Nina, uśmiechając się szeroko.
- Wiesz, nie mam ochoty na imprezy, ale Casandra do tego nie dopuści. - wyjaśnia lekko rozbawiona. -
Od tygodnia planuje przebieg imprezy, zamawia tort, wybiera dekoracje. - dodaje. Nina wybucha śmiechem.
- Twoja teściowa jest niezastąpiona. - śmieje się Simonetti, wstając z łóżka.
- Teściowa? - pyta zdumiona Luna, która nie przywykła do tego określenia. - Chodźmy do kuchni. Przygotuję pyszny deser. - Valente diametralnie zmienia przebieg rozmowy, ciągnąc Simonetti za sobą. Nagły chłód przeszywa ciało Luny, która pociera nagie ramiona, na których zdążyła się już pojawić gęsia skórka. Głośny świst wiatru rozlega się wewnątrz. Mruży oczy i wytęża słuch, dostrzegając otwarte okno. Wiatr w bezlitosny sposób szarpie muślinową firanką, która bezwładnie powiewa w powietrzu. Gęste krople deszczu wpadają do środka, mocząc podłogę. Luna ze zdziwieniem obserwuje to zjawisko.
- Kiedy tu wchodziłam, było zamknięte. - zauważa Nina, wskazując na okno, przez które do środka wpada zimna fala powietrza. Po jej ciele przebiega dreszcz. Wiszący pod sufitem żyrandol powoli kołysze się w powietrzu, a z oddali słychać ciche skrzypienie i dźwięk zbliżających się kroków.
- Co się tu dzieje? - przestraszona Luna spogląda na Ninę. Przełyka głośno ślinę, starając się zachować zimną krew. Nagle światło gaśnie w całym domu, jakby wichura pozrywała kable. Stukot obcasów staje się coraz donośniejszy i coraz głośniejszy. Luna mocniej ściska poręcz schodów, nie wiedząc co się dzieje.
- L-luna...- szepcze przerażona Nina, wskazując na zbliżającą się w ich kierunku postać, której biały uniform wyróżnia się wśród czerni nocy.


Od Autorki: I jak Wam się podoba rozdział? Taki zróżnicowany. Sharon uciekła z psychiatryka, Nina z domu. Urodziny Luny zbliżają się wielkimi krokami. Jednym słowem. Będzie się działo. W końcu to już ostatnie 4 rozdziały! Całuję, Marlene ♥

14 komentarzy:

  1. Nie wiem co powiedzieć!!!! Zatkało mnie!! Znowu.....❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrowienia z Grecji dla wszystkich fanów tego fanfiction!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrowienia z Grecji dla wszystkich fanów tego fanfiction!

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieje ze dziewczynom nic się stało. Ciesze się Nina uciekła do Luny. Oj Ty niedobra Sharon.

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam *.*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ty Polsacie . jak można w takim ciekawym momencie zakończyć opowiadanie. Nie wiem jak wytrzymał psychicznie do piątku��

    OdpowiedzUsuń
  7. OMG trzymasz w napięciu! Cudny rozdział czekam na next! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie nie nie dlaczego w takim momencirle skończyłas?
    Nie mogę się doczekać kolejnego buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  9. Wspaniale piszesz opo. Kiedy dodasz nexta?

    OdpowiedzUsuń
  10. Podobno nowe rodziały w KAŻDY PIĄTEK a jest niedziela :-(

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeny bez paniki może nie ma dostępu do neta albo czasu. Napewno doda i da znać co i jak ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję że zaniedługo bo usycham z ciekawości :)

      Usuń
    2. Mam tak samo xd

      Usuń