Strony

24 marca 2017

Rozdział 18





~*~
Przestraszona blondynka niepewnie uderza kilkukrotnie w policzek nieprzytomnej brunetki, starając się przywołać Valente do rzeczywistości. Jej blade, chude dłonie drżą, gdy opuszkami palców dotyka jej zimnego policzka. Przełyka nerwowo ślinę, uważnie rozglądając się dookoła, zupełnie jakby bała się, że Alvarez krąży gdzieś niedaleko. Wypuszcza powietrze z płuc, czemu towarzyszy cichy świst, po czym przenosi wzrok z powrotem na Lunę.
- Luna! - powiela nawoływanie, lecz bez skutku. W odpowiedzi otrzymuje ciche szuranie ciała Meksykanki po podłodze i stłumiony jęk. Spogląda na dziewczynę, która wpatrując się w głuchą ścianę zaciska powieki, spod którym ciurkiem sączy się sznureczek łez. Luna powoli dochodzi do siebie, ie bardzo orientując się, co tak właściwie miało miejsce. Opuszkami palców przejeżdża po sinej dłoni, wybuchając cichym, nieustannym płaczem.
- Luna..- Marina nie potrafi powiedzieć niczego więcej. Czuje się w tej sytuacji kompletnie bezradna i nie bardzo wie, jak powinna zareagować. Próbuje gładzić ją dłonią po policzku, lecz Luna odsuwa się od niej, szczelniej przykrywając się kocem.
- Chcę stąd zniknąć. - słyszy roztrzęsiony, drżący głos Valente, która nie odrywa wzroku od ściany. - Pomóż mi, proszę. - szepcze słabym, ledwie słyszalnym głosem.
- Musisz zgłosić to na policje. - wzdycha Barriga, zagryzając dolną wargę.
- Nie. - odpowiada stanowczo, przenosząc przepełnione cierpieniem oczy na nią. Mierzy blondynkę zimnym spojrzeniem, nabierając powietrza do płuc. - To nie wynagrodzi mi krzywdy. - dodaje.
- Luna, to poważna sprawa. - zaczyna nastolatka, na marna usiłując wytłumaczyć Lunie jak błędne jest jej myślenie.
- Zabierz mnie stąd. - ponawia swoją prośbę. - Chcę stąd wyjechać. Chcę opuścić Meksyk. - unosi błagalnie wzrok, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy, które regularnie spływają po jej twarzy.
- Zgłoś sprawę na policję. Musisz go ukarać za to, co ci zrobił. - mówi przekonująca Marina, lecz nie otrzymuje odpowiedzi. Luna zamyka się w sobie, gubiąc się wśród własnych, negatywnych myśli, które gromadzą się w jej głowie. Wydaje się nieobecna, a jednocześnie tak bliska blondynce. Bliższa, niż kiedykolwiek wcześniej. Jej oczy tryskają żalem, gniewem i nienawiścią, lecz łatwo można dostrzec w nich także różne odcienie smutku. Jej krucha psychika podpowiada jej, by skończyła z tym raz na zawsze. Opuściła ziemię, by w ten sposób nigdy więcej nie musieć oglądać kpiącego uśmieszku, malującego się na jego twarzy. Bolesne wspomnienia powracają do niej ze zdwojoną siłą. Simon. Sharon Benson. Rodzice. Matteo. Simon. Czuje, że zatacza błędne koło i to, co przed laty ją zraniło, teraz dopada ją ze zdwojoną siłą. Przed oczami widzi jego świecące ślepia, przepełnione złością i pożądaniem, które za chwilę zamazują się w jej wspomnieniach, a na ich miejsce wkrada się przepełniona bólem twarz Matteo. Przez jej ciało przebiega zimny dreszcz. Obraz pamiętnej nocy w Buenos Aires powraca nagle i niespodziewanie. Wiadomość o zamordowaniu jej rodziców, ostatnie, pełne miłości spojrzenie Balsano. Wszystkie te skrajnie negatywne sytuacje, przypominają jej o tym, że dla niej życie zakończyło się wraz z opuszczeniem Argentyny i przekroczeniem progu do swoistego piekła, którym Lunie wydaje się być Meksyk. Jedyne, czego teraz pragnie to znaleźć się w arkadii, w której spokój owładnie jej duszę, przynosząc ukojenie zranionej duszy. Z jej ust wydobywa się ciężkie westchnienie.
- Luna, słyszysz co do ciebie mówię? - dopiero teraz dociera do niej głos Mariny, który przywraca ją do rzeczywistości.
- Tak? - jąka, unosząc brew.
- Zgłośmy to zajście Mike'owi. - proponuje Marina.
- Nie. - zaprzecza Luna, którą dopada nagły atak lęku. Doskonale pamięta ostatnie słowa Simona przed utratą przytomności, które bezczelnie szeptał jej do ucha. Nie może pozwolić na to, by ktoś, a zwłaszcza policja się o tym dowiedziała.
- Obiecał, że mnie zniszczy. - unosi wzrok, spoglądając w zdezorientowaną twarz Mariny.
- Co takiego? - mruży oczy, wsłuchując się w jej chaotyczną wypowiedź.
- Matteo. - szepcze przez łzy, obejmując dłońmi kolana. - Matteo. - powtarza łamiącym się głosem.
- Chcesz, żeby się o tym dowiedział? - zgaduje, bacznie przyglądając się brunetce, która natychmiast zaprzecza głową.
- Ja..muszę stąd iść. - szepcze, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu.
- Luna..- nalega Marina, lecz jej błagania nie zostają wysłuchane. Valente łapie leżące na podłodze ubrania, kierując się w stronę łazienki. Nie ma siły. Jej ciało bezwładnie kołysze się na boki, a nogi z trudem doprowadzają do pomieszczenia, w którym zamyka się na klucz. Zsuwa się po ścianie, lądując na chłodnej powierzchni podłogi. Skula się w kłębek, obejmując rękoma, głowę. Stłumiony krzyk, przepełniony płaczem, wypełnia pomieszczenie. Marina machinalnie spogląda w kierunku drzwi, wzdychając ciężko.
- Nie przepadam za nią, ale bardziej, niż jej, nienawidzę Simona. - szepcze, kiwając głową. Zrywa się z miejsca, wybiegając z pomieszczenia. Niczym burza, gna w kierunku biura Mike'a. Otwiera drzwi, bez pukania wparowując do gabinetu mężczyzny.
- Marina, jak miło cię widzieć. - odpowiada ironicznie mężczyzna, przeliczając gruby plik, rozmieszczonych na biurku, banknotów. - Czemu zawdzięczam tę wizytę? - podnosi wzrok na opierającą się o jego biurko, dziewczynę, która bezczelnie uśmiecha mu się w twarz.
- Jesteś z siebie zadowolony? - zwraca się do niego, unosząc brew.
- Że cię wyrzuciłem? - odpowiada pytaniem, na pytanie. - Nawet nie wiesz, jak bardzo. - dodaje z kpiącym uśmieszkiem.
- Twoje nieczyste próby, mające przynieść sławę Young Skaters, przechodzą same siebie. - prycha drwiąco.
- Swoje, prywatne sprawy załatwiaj z Simonem, nie ze mną. - odpowiada wyraźny znudzony, teatralnie powstrzymując ziewanie.
- Tu nie chodzi o mnie. - mówi blondynka, krzyżując ręce na piersi.
- Więc? - pyta zaintrygowany, a jednocześnie zaniepokojony mężczyzna, dostrzegając na twarzy blondynki złowieszczy uśmieszek.
- O Lunę Valente. - mówi z niezwykłą pewnością siebie.
- Widziałaś ją gdzieś może? Koniecznie muszę z nią porozmawiać. Mój prawnik już zajmuje się nałożeniem na nią kary za opuszczenie zawodów. - mówi, jakby od niechcenia. Wstaje, pakując pieniądze do szarej koperty, którą odkłada na bok.
- Co proszę? - Marina wybucha nerwowym śmiechem.
- A jej prawnik wsadzi Ciebie i Simona do paki. - mówi, tłumiąc śmiech.
- Nie mam czasu na twoje brednie. Wyjdź. - odpowiada wyraźnie wytrącony z równowagi.
- Gwałt. To był twój pomysł, czy Simona? - pyta na odchodnym. Mike zamiera na moment, truchlejąc. Kilkukrotnie mruga oczami, spoglądając na Barrigę.
- O czym ty mówisz? - pyta.
- Zapytaj Luny. - wzrusza ramionami. - Albo nie. Wszystko wyjaśnisz funkcjonariuszom policji. - dodaje, wyjmując z kieszeni komórkę.
- Gdzie jest Valente? - pyta Mike.
- W szatni. - odpowiada dziewczyna. Mężczyzna szybko wybiega z pomieszczenia, kierując się do pomieszczenia, w którym prawdopodobnie wciąż znajduje się Luna.

~*~
Wygrane zawody Matteo postanowił świętować w Cancun, w towarzystwie uroczej Victorii Navarete, która swoimi zabawnymi dowcipami od kilku minut usiłuje poprawić mu humor. Brunetka powoli sączy lemoniadę, co kilka sekund spoglądając na zamyślonego Balsano, który wpatruje się w okno, zupełnie jakby wśród przechodniów pragnął ujrzeć tę jedyną, długo wyczekiwaną postać.
- Nie wierzę, że Luna nie wystartowała. Coś musiało się stać. - wzdycha, przenosząc wzrok na Victorię. /
- Ja również byłam zaskoczona, gdy ogłosili ich dyskwalifikację. - przyznaje Navarete. - Najważniejsze, że wygraliśmy. Dzięki temu nasza kariera nabierze tempa. Po ogłoszeniu wyników, dzwonił do mnie nasz manager. Podobno w Argentynie jesteśmy rozchwytywani przez zagraniczne kluby. - dodaje, posyłając mu ciepły uśmiech.
- To świetnie. - odpowiada zdawkowo, odwzajemniając jej gest.
- Czy ty mnie słuchasz? - pyta, odkładając szklankę na blat.
- Tak. Jasne. - mówi, siląc się na uśmiech. - To znaczy niezupełnie. Mam złe przeczucia. - dodaje, przenosząc na nią wzrok.
- Dlaczego do niej nie zadzwonisz? Obiecałeś, że z nią porozmawiasz. - odpowiada brunetka, posyłając Matteo groźne spojrzenie.
- Mam nadzieję, że zdążę to zrobić przed wyjazdem. - wzdycha. - O której mamy samolot? - unosi brew.
- Wieczorem. Masz jeszcze kilka godzin. - odpowiada energicznie, podpierając głowę dłońmi.
- Doskonale. - szepcze, przenosząc wzrok na wiszący na przeciwnej ścianie, ogromny telewizor, w którym transmitują wywiad z członkami jury konkursu. - Całe Cancun żyje tym konkursem. - zauważa, wpatrując się w ekran.
- To wielkie wydarzenie dla tak małego miasteczka. - odpowiada Victoria, uśmiechając się. Na ekranie właśnie pojawia się postać Simona, która wprawia Mattea w wyjątkowo zły nastrój.
- Chodźmy stąd. - nalega. - Mam na niego alergię. - dodaje niezbyt przyjaznym głosem.
- Wygląda jak menel. Rozpięta koszula, rozwichrzone włosy. - zauważa brunetka, sadowiąc się wygodniej w fotelu.
- Luna jest wspaniała. - mówi zachwycony. - Stwierdziliśmy, że nasza miłość jest ważniejsza, niż jakiś tam konkurs. Na rozwinięcie kariery zawsze przyjdzie czas. To, co, mamy teraz jest ulotne i jeśli nie wykorzystamy sprzyjających okazji, może szybko się nam wymknąć z rąk. -w pomieszczeniu rozlega się głos Simona. Matteo wstrzymuje oddech, z niedowierzaniem wsłuchując się w słowa Alvareza, mocniej ściskając krawędź krzesła. Przymyka oczy, starając się wyzbyć piekących łez, które grzęzną pod jego powiekami.
- Moja rozmowa z Luną jest już nieaktualna. - stwierdza, wstając z miejsca.
- Matteo, chyba nie myślisz...-zaczyna Victoria, jednak chłopak już jej nie słyszy. Wybiega z lokalu, idąc przed siebie. Nie chce, by ktokolwiek był świadkiem jego słabości, by widział jego ból i cierpienie. Wypuszcza głośno powietrze z płuc, lokując dłonie na szyi. - To niemożliwe. Luna i...- nie potrafi wypowiedzieć tych słów. W ciągu kilku sekund czuje, że jego nadzieje związane na odbudowaniem związku z Valente legły w gruzach. Non stop dowiaduje się czegoś, co go od niej oddala. Jego usta drżą, a on sam ma ochotę wyładować na kimś gromadzące się w nim, negatywne emocje. - Aaa! - wydaje z siebie głośny krzyk, który przykuwa uwagę kilku przechodniów. Nigdy wcześniej nie czuł do niej tak ogromnej urazy, jaką skrywa w sobie teraz. Pragnie ją znienawidzić z całego serca, lecz zdaje sobie sprawę z tego, że to nie takie proste. Ugrzęzła na dnie jego serca i mocno wyryła mu się w pamięć. Siada na samotnej ławeczce, ukrywając głowę w dłoniach. - Dlaczego? Dlaczego, Luna? - mówi przełykając gorzkie, słone łzy. Spogląda w niebo, jakby oczekiwał na cud, który nie nadchodzi. Kiwa z niedowierzaniem głową, po czym wstaje z miejsca. Ociera, spływającą po policzku łzę, starając się uspokoić. W jednej chwili gromadzi się w nim tak wiele emocji o różnym zabarwieniu emocjonalnym, że nie potrafi ich wszystkich nazwać. Nienawidzi Simona, którego ma ochotę zabić gołymi rękoma, by w ten sposób pomścić swoją krzywdę, a jednocześnie ma wrażenie, że nigdy wcześniej nie był tak osłabiony psychicznie, jak teraz. - To nie ma sensu. - stwierdza, kierując się w stronę hotelu. Nie myśli racjonalnie. Jedyne, czego w tym momencie pragnie, to wyjechać stąd. Opuścić to przeklęte Cancun jak najszybciej.

~*~
Słoneczny dzień w Argentynie, nie wszystkim przynosi radość i wszechogarniającą energię. Dla niektórych stanowi jedynie kolejny, szary dzień, po którym nastąpi kolejny, niczym nie różniący się od poprzedniego. Od kilkunastu dni, kondycja psychiczna Any stopniowo się pogarsza, co martwi jej nastoletnią córkę, Ninę. Rudowłosa sekretarka całe dnie spędza w domu, bez celu snując się po pomieszczeniach lub leżąc bezczynnie na kanapie i wypłakując w ostatnią paczkę chusteczek spore ilości łez. Z dnia na dzień została pozbawiona wszystkiego, o co tak długo walczyła. Pracy, dochodów i mężczyzny u boku, który zagrał na jej uczuciach, a gdy przestała mu być potrzebna, odłożył do pudełka przeznaczonego na śmietnisko. Roztrzęsiona Ana nie potrafi zapanować nad emocjami, co dotąd zdarzało jej się niezwykle rzadko. Przestała ją także interesować szkoła Niny. Sporadycznie podpisuje jakieś oświadczenia, czy przegląda dziennik elektroniczny, nie zwracając uwagi na gorszy stopień córki. Nina została zmuszona do przejęcia sporej ilości obowiązków. Zakupy. Obiad. Sprzątanie. Szkoła. Taki natłok nieprzewidzianych zajęć, powoli przytłacza uzdolnioną umysłowo brunetkę, co odbija się na jej stopniach. Simonetti w żaden sposób nie potrafi pogodzić tak wielu rzeczy, jednakże nie traci pogody ducha. Mimo, iż w środku tłumiące jej wnętrze uczucia sprawiają, iż ma ochotę siąść samotnie w kącie i rozpłakać się, stara się wciąż uśmiechać, by swoimi problemami nie przytłaczać i tak przygnębionej matki.
- Wróciłam! - w mieszkaniu rozlega się na pozór wesoły głos Niny, która z Gastonem u boku wnosi do środka ogromne torby z zakupami. Nastolatka spogląda na leżącą bez ruchu rodzicielkę, która dziś jest w wyjątkowo podłym nastroju. Z jej ust wydobywa się ciche westchnienie. Przenosi wzrok na Peridę, który posyła jej ciepły uśmiech, tuląc jej drobną sylwetkę do swego boku.
- Będzie dobrze. - uspokaja ją, mrugając okiem. Nina bez słowa zajmuje miejsce za stołem, wyjmując z jednej z toreb listy, które znalazła w skrzynce pocztowej. - Same rachunki. - stwierdza, odkładając pocztę na stół. - Sprzed dwóch, a nawet trzech miesięcy. Długo tak nie pociągniemy. - ukrywa głowę w dłoniach, unikając współczującego wzroku Peridy.
- Mówiłem ci już, że chętnie..- zaczyna, lecz Simonetti jak zwykle unosi się dumą, nie pozwalając mu dokończyć.
- Mówiłam ci już, że nie trzeba. - uspokaja go, uśmiechając się lekko. Rozmowę nastolatków przerywa nagły dzwonek do drzwi. Nina zwleka się z krzesła, podążając s stronę nasilającego się dźwięku. Otwiera drzwi, za progiem dostrzegając Ricardo.
- Dzień dobry córeczko. Spakowana? - posyła jej ciepły uśmiech.
- Spakowana? - unosi pytająco brew.
- Dziś w końcu nadeszła moja kolej spędzania z tobą czasu, nie pamiętasz? Dzwoniłem do Any, ale nie odpowiada. - wyjaśnia, wzruszając ramionami.
- Masz rację. Zapomniałam. - wzdycha zrezygnowana. - Nie sądzę, aby to był dobry pomysł. Mama złapała jakiegoś wirusa. Źle się czuje. Powinnam z nią zostać. - wyjaśnia, starając się odwieść ojca od szalonego pomysłu w postaci spędzenia wspólnie weekendu.
- Poradzi sobie. Jest dorosła. - stwierdza Ricardo, wchodząc do środka. - Co on tu robi? - pyta, posyłając Gastonowi groźne spojrzenie.
- Odwiedził mnie. Spokojnie. - odpowiada Nina.
- Ostatnim razem kiedy cię odwiedzał...- zaczyna wyraźnie wytrącony z równowagi.
- Lepiej będzie, jeżeli już pójdę. Do jutra, Nina. - mówi speszony chłopak żegnając się z Simonetti lekkim pocałunkiem w policzek.
- Gotowa? - ponawia wcześniej zadane pytanie, uważnie przyglądając się córce. - Od kiedy nie nosisz okularów? - mruży oczy, nie dowierzając w jej nagłą przemianę fizyczną.
- Od dwóch miesięcy. - odpowiada wymijająco. Ricardo zajmuje miejsce za stołem, wpatrując się w zostawione przez Ninę rachunki.
- Od kiedy zalegacie z czynszem. Wszystko u was w porządku? - marszczy brwi, przeglądając papiery. Nina nerwowo wydziera ojcu rachunki, chowając je za plecami.
- To tylko małe opóźnienie. - wyjaśnia, starając się zachować dobrą minę do zlej gry. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się wydarzy, kiedy Ricardo odkryje prawdziwy stan psychiczny Any. Zabierze ją do siebie i najprawdopodobniej Nina zostanie zmuszona do zamieszkania z ojcem, czego za wszelką cenę pragnie uniknąć. - Przepraszam tato. Mama naprawdę koszmarnie się czuje. Zobaczymy się za tydzień, co ty na to? - unosi brew. - Zadzwonię do ciebie. - informuje, otwierając mężczyźnie drzwi.
- Wpadnę jutro. - odpowiada surowo mężczyzna, po czym posłusznie przekracza próg drzwi. Mruży oczy, wyjmując z kieszeni komórkę. - Tak jak myślałem. Ana kompletnie sobie nie radzi. - mówi. - Doskonale. Więc wszystko załatwione. - dodaje z wyraźnym zadowoleniem, nie przestając się uśmiechać.

Od Autora: To namieszałam...Wiem. To straszne, co zrobiłam, ale obiecuje Wam, że to tylko chwilowy stan. Planowałam już za 2 rozdziały pierwsze zbliżenia Lutteo, jednak się chyba nie wyrobię. W ogóle przepraszam, za złego Simonka. Jako serialowa postać jest mi praktycznie obojętny. Nie chcę, byście myślały, że go jakoś bardzo nienawidzę. Powtórzę to raz jeszcze. Pasował mi do tej roli. Ale obiecuję, że w kolejnym opowiadaniu przedstawię go zupełnie inaczej. Zresztą. Mam już pewien plan. Nie przedłużam więc. Pozdrawiam, Marlene ♥

12 komentarzy:

  1. Twoje opowiadania są cudowne!
    Ale mam nadzieję że między Lutteo wszystko się wyjaśni! Cholerny Simom! Jak on mógł to zrobić?? Nie mogę się doczekać nexta!!!!!!♡♡♡♡Ciekawe co Mike zamierza zrobić w sprawie Luny? Czy okaże troskę czy wręcz przdciwnie? NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ! A może zrobisz wyjątek i dodasz rodział wcześniej??😀💛💛💛

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy w następnym rozdziale Matteo porozumie się z Luną? Mam nadzieję, że tak. Każde Twoje opowiadanie ma w sobie coś takiego, że gdy je czytam wgłebiam się w postacie i odczuwam ich smutki, złości i radości. Masz wielki talent. Śledzie Cię również na blogu SoyLunaPolska i wszystkie Twoje (jak i pozostałych) wpisy mają w sobie wiele do przekazania! Całusy;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem za tym żeby rozdział pojawił się szybciej ;)

      Usuń
    2. Z tymi odczuciami mam tak samo!

      Usuń
  3. Biedna Luna zostala znow skrzywdzwona niech Maetto zabierze do domu. Niech Gaston zarponuje wspolne mieszkanie Ninie wiem ze to wczesnie ale to lepsza opcja niz z mieszkanie z tata.Tez che rozdzial szybicej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam *.*

    OdpowiedzUsuń
  5. Biedna Luna i biedny Matteo a nadzieję że szybko się to wyjaśni...
    Czuję że za tym wszystkim co spotkało Ane stoi ojciec Niny i zrobił to żeby odebrać Anie córkę....
    O raty chcę nexta! ;-)
    Ps. rozdział CUDO

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale akcja!
    Cudowny <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Super rozdział , mam nadzieje że szybko dodasz rozdział bo nie mogę się doczekać��

    OdpowiedzUsuń
  8. WSPANIAŁY <3

    OdpowiedzUsuń