2 grudnia 2016

Rozdział 29




~*~
Chłopak postanawia interweniować. Rzuca się na przestraszoną dziewczynę, przyciskając jej ciało do ziemi, które bezwładnie opada na wilgotne podłoże. Nina posłusznie nie podnosi się, uporczywie chowając się za żywopłotem. Jedna z wystających gałązek rani jej policzek, lecz dziewczyna zdaje się tym nie przejmować. Stara się nie wywołać podejrzeń Reya i na moment wstrzymuje oddech. W milczeniu obserwuje podnoszącego się do pozycji pionowej Gastona, który odwraca się do niej tyłem.
- Gaston? Powinieneś być na ceremonii, co tu robisz? - pyta mężczyzna, żywo zainteresowany zachowaniem chłopaka.
- Wiem, że moje zachowanie jest niestosowne i okazałem Pani Sharon kompletny brak szacunku, ale proszę pana, nie mogłem już dłużej wytrzymać. Mój pęcherz zaraz eksploduje. - wyjawia, poważnie kiwając głową. Obserwuje malujące się na twarzy Reya obrzydzenie.
- Tak publicznie? Tu? W krzakach? - pyta zaskoczony.
- A gdzie indziej? W spodnie? - odpowiada pytaniem na pytanie.
- No tak. Masz rację. - przyznaje mężczyzna. - Idę odwołać alarm, a ty..zrób szybko co masz zrobić i wracaj do zgromadzenia. - dodaje, marszcząc brwi. Chłopak kiwa twierdząco głową i w ciszy obserwuje oddalającego się mężczyznę. Oddycha z ulgą, gdy ten znajduje się w wystarczającej odległości. Pochyla się nad trzęsącą się ze strachu Niną.
- Wszystko w porządku? - pyta. Opuszkami palców dotyka paska rozciętej skóry na jej policzku, z którego powoli sączy się krew.
- Tak. - szepcze. - Zaraz dojdę do siebie. - zapewnia, posyłając mu lekki uśmiech. Nastolatek odwzajemnia go i podnosi się z zamiarem dołączenia do zgromadzenia. Mocne szarpnięcie zatrzymuje go jednak, co powoduje, że przysiada obok niej. Znajdują się w niebezpiecznie bliskiej odległości. Ich spojrzenia krzyżują się na moment, co sprawia, że Nina czuje się niezręcznie. - Dziękuję. - dodaje i namiętnie wpija się w jego usta. Chłopak bez zastanowienia odwzajemnia jej pocałunek, obejmując ją w talii. Skrywane dotąd przed całym światem uczucia, Simonetti wyraża jednym, prostym gestem. Wplątuje dłoń w jego gęste włosy i zamyka oczy, pozwalając mu przejąć kontrolę nad pocałunkiem. Ich języki wirują we wspólnym tańcu, raz po raz tocząc nierówną walkę o dominację, w której i tak on ostatecznie wygrywa. Brakuje im tchu, co powoduje, że odrywają się od siebie. Ich oddechy są nierówne, a przyspieszone serca biją w zgodnym rytmie.
- Uważaj na siebie. - szepcze Gaston, muskając dłonią jej policzek. Posyła mu blady uśmiech i niepewnie kiwa głową.
- Ty też. - słyszy w odpowiedzi. Chłopak szybko podnosi się i odchodzi, pozostawiając ją samą. Z twarzy Niny nie schodzi uśmiech. Nie potrafi uwierzyć w to, co właśnie się stało. Nigdy nie przypuszczała, że będzie zdolna do takiego posunięcia. Kiedyś podobne zachowanie nazwałaby desperackim posunięciem, dziś jednak zupełnie nie zgadza się z tym twierdzeniem. Przymyka oczy. Czuje się szczęśliwa. W końcu postanowiła pójść za radą Luny i Matteo i podarować szalejącemu na jej punkcie, Gastonowi szansę. Nie żałuje. Ten pocałunek, choć krótki, był najpiękniejszym w jej życiu. Wyraził wszystkie emocje, które do tej pory głęboko w sobie skrywała. Nabiera do płuc sporo powietrza, które wypuszcza, starając się nie wydawać z siebie żadnego dźwięku. Poprawia czarną bluzę, którą ma na sobie i zakłada kaptur na głowę. Jest zwarta i gotowa do działania. Teraz bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Wychyla się zza żywopłotu i rozpoczyna sesję. Kieruje obiektyw w stronę Sharon i po raz kolejny uwiecznia moment, w którym pochyla się nad nieprzytomną Luną. Wie, że zdjęcia muszą być jak najlepsze, by Matteo zdobył kolejne dowody przeciwko kobiecie.
- Wystarczy. - myśli, po czym daje znak stojącemu nieopodal Gastonowi, by rozpoczął kolejny krok. Nina powoli wycofuje się i zgodnie za radą Matteo, kieruje się do jego domu. Schyla się i na czworakach pełza przez ogród, docierając do wyjścia, po czym prostuje się i gna przed siebie. Opada na miękką trawę w ogrodzie Balsano i powtarzając wcześniej wykonywaną czynność, dociera do bocznego wejścia.
~*~
- Tam ktoś jest! - krzyczy przepełniony paniką Perida, podbiegając do Reya. - Jakiś mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany. - deklaruje, stawiając całe zgromadzenie na nogi.
- Musimy go unicestwić. Sharon, przebiegu tak ważnej uroczystości nikt nie może zobaczyć na własne oczy. - dodaje przekonująco Casandra.
- To niedopuszczalne. Pewnie znów jakieś naćpane nastolatki. - rzuca rozwścieczona kobieta. - Wzniecić alarm. - zwraca się do Reya, który tymczasem zleca poszczególnym członkom przeszukanie ogrodu.
- Tam jest! Wbiegł do ruin! - wskazuje palcem Gaston. Niemal wszyscy ruszają w pościg za domniemanym podglądaczem, z hukiem wbiegając do ruin. Casandra i Andres zostają na czatach, w razie gdyby niepożądany mężczyzna opuścił ruiny tylnym wyjściem, a Gaston i Matteo penetrują ogród.
- Załatwię tego drania. - krzyczy rozwścieczona Sharon, z widłami ruszając na napastnika. Matteo rozgląda się uważnie i gdy upewnia się, że Sharon, Rey, Ambar i przywódca znikają z pola widzenia, wyjmuje z kieszeni scyzoryk. Rozkłada go i przecina krępujące członki dziewczyny, węzły. Chowa narzędzie do kieszeni i otacza ramionami bezwładne ciało brunetki.
- Zmywamy się stąd. - zwraca się do Gastona, który przepuszcza przyjaciela przodem, chroniąc go z tyłu. Matteo biegnie, ile tchu. Obawia się, że może nie zdążyć przed powrotem zgrai, dlatego pędzi przed siebie, niczym strzała. Pragnie za wszelką cenę osiągnąć swój cel. Od domu dzieli go zaledwie kilka metrów.
- Oh! Rey! Ta podłoga się zapada! - z oddali dobiega głośny krzyk Sharon Benson. Na twarzy Balsano pojawia się szeroki uśmiech.
- Doskonale. Mam kilka minut więcej. - kalkuluje. Gaston wyprzedza przyjaciela i otwiera mu furtkę, puszczając go przodem. Podobnie postępuje z tylnymi drzwiami. Nastolatkowie kierują się do pokoju Balsano, w którym czeka na nich wystraszona, a zarazem uradowana Nina.
- Udało się! - z jej ust wydobywa się cichy pisk.
- To jeszcze nie koniec. Wszystko może się zmienić. - przestrzega ją, by powstrzymała przedwczesny atak szczęścia. Układa wciąż nieprzytomną Lunę na swoim łóżku, które znajduje się pod oknem biegnącym wprost na podwórze posiadłości Bensonów. - Pod żadnym pozorem nie zapalaj światła. Zachowuj się, tak, jakby cię tu nie było. - tłumaczy jej. Simonetti przytakuje wolnym skinieniem głowy. - I nie spuszczaj Luny z oka. - dodaje. Przykuca przy łóżku i ostrożnie głaszcze jedwabiście gładkie włosy Valente. Składa opiekuńczy pocałunek na jej czole i podnosi się. Zarzuca pelerynę. - Gaston, idziemy. - mówi szybko, zbiegając po schodach.
- Jesteś bardzo dzielna. - Gaston delikatnie ujmuje dłoń Niny i posyła jej szeroki uśmiech. - Uratowaliśmy ją. - dodaje.
- Wrócisz tu jeszcze, prawda? - pyta pełna troski. Twierdzące skinienie głowy uspakaja ją. Sprawia, że dziewczyna oddycha z ulgą. Perida korzystając z okazji, po raz kolejny całuje Ninę.
- Gast...- słyszy zawieszony głos Matteo. - ...dokończycie później. - stwierdza, odciągając chłopaka od dziewczyny. Jest zdenerwowany. Jeszcze nie wszystko zostało przesądzone. Teraz ostateczna część planu. Zakończenie ceremonii i wyjaśnienie Sharon zniknięcia jej siostrzenicy. Pod żadnym pozorem nie mogą popełnić błędu, gdyż nawet najmniejsza pomyłka gotowa jest zgubić ich wszystkich. Raz na zawsze. W szybkim tempie opuszczają dom Matteo i przebiegają przez ogród zimowy. Wspinają się na ogrodzenie, zręcznie przechodząc na drugą stronę.
- W samą porę. - do ich uszu dobiega cichy szept Casandry. - Jest cała? - pyta, zwracając się do syna.
- Tak. - odpowiada. - Wracają. - wskazuje palcem na przemieszczającą się grupkę. Razem z Gastonem biegną w przeciwnym kierunku. Zatrzymują się za wschodnią ścianą domu i w ciszy oczekują na rozwój zdarzeń.  - Na trzy. - Matteo posyła mu znaczące spojrzenie. - Raz...- zaczyna.
- Dwa. - mówi Gaston.
- I trzy. - kończy Matteo, po czym oboje biegną w kierunku Reya i Sharon.
- Pani Sharon!! - krzyczy przerażony Gaston.
- Było ich trzech. Zabrali Sol. - dodaje Matteo, perfekcyjnie udając, że podziela wściekłość Sharon. - Nich ich szlak. - klnie pod nosem.
- Próbowaliśmy ich dogonić, ale wsiedli do samochodu i odjechali. - dodaje Perida. Rozwścieczona Sharon, zaciska ręce w pięści, wydając z siebie głośny okrzyk frustracji i wypełniającego jej serce, gniewu.
- Nie wierzę! A wszystko szło tak dobrze. - mówi zdenerwowana, podpierając czoło dłonią. - Zabiję! Zabiję ich, jak tylko ich dopadnę. Nędzni zjadacze chleba! - wykrzykuje, rzucając trzymane w rękach widły w ten sposób, że ich zęby wbijają się w drewniane ogrodzenie, oddzielające posiadłość Bensonów od willi rodziny Balsano. Casandra wstrzymuje oddech. Z jej delikatnych, malinowych ust wydobywa się cichutki jęk. Z malującym się w oczach przerażeniem, wpatruje się w szalejącą z nienawiści kobietę. - Rey. To nie ma sensu. Wracamy do domu. Rano zadzwoń do detektywa. Niech ją znajdzie w trybie natychmiastowym. Albo nie! Najpierw muszę dopaść tych drani. Obiecuję, że żaden z nich nie wyjdzie z tego cało!
- Pani Benson. Proszę się uspokoić. Znów ciśnienie pani skoczy. - mówi uspokajająco Rey, delikatnie głaszcząc jej ramię. 
- Chcę w końcu podpisać te przeklęte akty własności. Czy to tak wiele?!  - dodaje. Jej usta układają się w wąską, poziomą linię, a na czole pojawia się doskonale widoczna bruzda. Mężczyzna posłusznie zabiera Ambar i Sharon do domu, gdzie obie muszą ochłonąć i zająć się odnalezieniem Sol.
- Matteo, powiedz rodzicom, żeby posprzątali cały, ten bałagan. - rzuca na odchodne.
- Tak jest Rey. - odpowiada Balsano. W duchu oddycha z ulgą. Wie, że wszystko jest pod kontrolą i może już być spokojny. Do czasu. Chłopak posyła swojemu przyjacielowi znaczący uśmiech. Tęsknym wzrokiem spogląda na dom, w którym aktualnie przebywa wybranka jego serca.
- Idź już do niej. - mówi zachęcająco Gaston. - Przekażę twoim rodzicom wiadomość od Reya. - dodaje, poklepując go po ramieniu. Balsano bez słowa rusza z miejsca. Energicznie biegnie w stronę swojego domu. Jedyne, czego teraz pragnie, to znaleźć się blisko Luny. Zapewnić jej bezpieczeństwo i należytą opiekę, lecz doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ma tylko kilka godzin. Nastolatka nie może zostać w jego domu, póki Sharon Benson wciąż jest na wolności. Z jego ust wydobywa się ciche westchnienie pełne rezygnacji mieszającej się z ekscytacją. Wie, że nie może mieć wszystkiego, dlatego cieszy się, że przynajmniej udało mu się utrzymać dziewczynę przy życiu, nawet jeśli miałby jej więcej nie zobaczyć.
- Jeśli chcesz, możesz dołączyć do Gastona.- zwraca się do czuwającej przy łóżku Niny. - Jest w ogrodzie. - dodaje, posyłając jej niewyraźny uśmiech.
- Ona wciąż się nie obudziła. Może należy podać jej sole trzeźwiące? - unosi wzrok.
- To dobry pomysł. - przyznaje Matteo. Opuszcza pomieszczenie, kierując się do łazienki. Zapala światło i przeszukuje apteczkę, w poszukiwaniu pożądanego środka. Gdy znajduje odpowiednią substancję, wychodzi z pomieszczenia i wraca do swojego pokoju. Pochyla się nad łóżkiem Luny, starając się ją ocucić. Nie zauważa, gdy Nina cicho wychodzi, zostawiając go sam na sam z uroczą Meksykanką. Pierwsze ruchy rękoma, jakie wykonuje dziewczyna, uświadamiają szatyna, że sole zaczynają działać. Po upływie kilku minut, Luna dochodzi do siebie. Otwiera powoli oczy. Czuje jak każdy przedmiot, znajdujący się w pomieszczeniu wiruje jej przed oczami.
- Gdzie jestem? - pyta słabym, zmęczonym głosem.
- U mnie w pokoju. - odpowiada łagodnie Matteo, głaszcząc jej skronie.
- Co?! - zrywa się na równe nogi, jednak wciąż kręci się jej w głowie, co sprawia, że omal nie upada. Na szczęście Matteo w porę reaguje, łapiąc jej ciało. Układa ją na łóżku i nakrywa kocem.
- Spokojnie. - głaszcze jej włosy. - Odpoczywaj. - dodaje, posyłając jej ciepły uśmiech.
- Matteo, wyjaśnij mi, co ja tu robię. - prosi. W odpowiedzi otrzymuje głośne westchnienie. Chłopak odwraca wzrok, a następnie z powrotem przenosi go na zdezorientowaną brunetkę.
- Pamiętasz, jak wcześniej opowiadałem ci o Sol Benson? - pyta, unosząc brew. Słabe skinienie jej głowy informuje go, by kontynuował. - Luna, twoimi prawdziwymi rodzicami byli Lily i Bernie Benson. A ty tak naprawdę nazywasz się Sol Benson. - dodaje, przyciszając głos, jakby bał się, że ktoś mógłby usłyszeć ich rozmowę.
- Co? To niemożliwe. Nie. - stwierdza, zrywając się z łóżka. - Mam tego dosyć. Wracam do domu. - dodaje, łapiąc się za głowę. - Za dużo tego. - szepcze pełna rozpaczy.
- Nie! Nie możesz tam wrócić! - zatrzymuje ją, za wszelką cenę nie pozwalając się ponieść. Dziewczyna marszczy brwi i lustruje chłopaka groźnym spojrzeniem. Od stóp do głów. Nic nie rozumie. To co się tu dzieje, jest dla niej niczym najstraszniejszy koszmar senny. Jej życie tak po prostu wywraca się do góry nogami. I niczym huragan niszczy wszystko, co dotychczas budowała. Spokój. Ciepło rodzinne. Zaufanie.
- Dlaczego? - pyta zaciekawiona.
- Sharon próbowała cię zabić. Jesteś jedyną spadkobierczynią fortuny Bensonów. Jeśli tam wrócisz, zabije cię. - mówi drżącym głosem. Luna natychmiast dostrzega malujący się w jego oczach strach. Jego drżące dłonie stają się zimne, a w oczach pojawiają się łzy, które stara się przed nią ukryć, jednak ona bez problemu je zauważa.
- Czyli ja...- zawiesza głos.
- To nie sen Luna. To wszystko dzieje się naprawdę. - odpowiada. Zrozpaczona brunetka ukrywa głowę w dłoniach.
- Istnieje tylko jedno rozwiązanie. Musisz..-  nie potrafi tego powiedzieć. Luna unosi wzrok i w ciszy wyczekuje odpowiedzi.
- Muszę? - pyta niezrozumiale.
- Musisz wrócić do Meksyku. Natychmiast. Pierwszym samolotem. - dodaje cicho. Po policzkach spływają jej łzy, których nie potrafi powstrzymać.
- Nie chcę tam wracać. Matteo...- mówi błagalnie. Cała trzęsie się ze strachu. Wtula się w jego klatkę piersiową, mocno oplatając jego ciało ramionami, zupełnie tak, jakby chciała zapamiętać jego kształt na zawsze.
- Ja też nie chcę, żebyś wracała. - szepcze, tuląc ją do siebie. - Ale nie masz wyboru. Wrócisz, kiedy Sharon znajdzie się w więzieniu. - dodaje. Trzema palcami delikatnie unosi jej podbródek w ten sposób, by mogła spojrzeć prosto w jego czekoladowe, przepełnione smutkiem oczy. - Nie chcę cię stracić, ale jeżeli tylko w ten sposób możesz uniknąć śmierci, nie mamy wyjścia. Obiecuję ci, że sprowadzę cię tu, gdy wszystko ucichnie. - szepcze.
- A rodzice? Co im powiem? - pyta rozżalona.
- Zajmę się tym z samego rana. Moja mama zdobędzie twoje dokumenty. Bilet już kupiłem. - mówi. Pochyla się i wyjmuje z szuflady stojącej obok łóżka etażerki, papierową kopertę. Wsuwa ją w delikatne, drobne dłonie Luny. Muska palcami jej twarz, przebiegając wzdłuż rysów jej twarzy. Odrzuca za ucho opadające na czoło kosmki i łączy ich czoła, zamykając oczy. Pragnie, by ta chwila trwała wiecznie i nigdy się nie kończyła. Chce czuć rytmiczne bicie jej serca i ciepły oddech, który ogrzewa jego szyję. Jego usta są ciepłe i drżące. Całują jej czoło, skronie i policzki, aż docierają do ust. Chce zapamiętać ich smak na zawsze. Ich zapach i jedwabistą gładkość. Valente wplątuje swoje, chude palce w jego czuprynę, nieśmiało odwzajemniając pocałunek. Jest słodki i subtelny, a zarazem delikatny. Najsłodszy w ich życiu. Zwiastuje pożegnanie i rozstanie na długi okres czasu. - Wrócisz do mnie jeszcze, prawda? - pyta, wpatrując się w jej oczy.
- Zrobię wszystko, aby tak się stało. - odpowiada, twierdząco kiwając głową. Rozumie powagę sytuacji i wierzy w słowa Matteo. Wie, że nie ma wyboru. Czym prędzej musi opuścić słoneczne Buenos Aires i powrócić do znienawidzonego Meksyku. To jedyna szansa. Nie może narażać siebie i Matteo. Doskonale wie, że to on ją uratował. Czuje to. Nikt inny nie zdobyłby się na podobny czyn, nikt prócz niego. Opiera głowę o jego klatkę piersiową. Nic nie mówią. Panuje między nimi rodzaj przyjemnej ciszy, która sprawia, że jedyne, czego teraz chcą, to nacieszyć się sobą. Mają na to niewiele czasu. Punktualnie o ósmej, samolot Luny wylatuje do Meksyku. Matteo opada na materac, pociągając za sobą brunetkę. Nie zauważają, kiedy morzy ich sen, a oczy same się zamykają. Zasypiają wtuleni w siebie. Głowa w głowę. i serce w serce.

Od Autorki: Nie wierzę, że to powiem. Ale ten rozdział pisało mi się zdecydowanie najciężej. Nie lubię rozdzielać Lutteo, ale przecież nie zrobię cudownego happy endu znikąd, prawda? W sumie kto wie. Jestem nieobliczalna. Oto przed ostatni rozdział ( pierwszej części tego opowiadania). Czy Luna jednak wyjedzie? A może zdecyduje się zostać? O tym już w rozdziale numer 30. Pozdrawiam, Marlene ♥

PS: Rozdział 30 pojawi się w Mikołajki. 6 grudnia. ♥

15 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Minus wraca dzien przed kolejnym rozfzialem.. Wybacz weekend to korki z matmy i test z anglika ale przeczytałam!!! W szkole na wychowawczej. Idealne miejsce nie?😂
      Rozdział cudowny! Wiesz o tym prawda!!?? Mega dlugi zaskakujący zabawny i romantyczny!! Taki powinien byc... Wiesz ze mam chorobę na pelfi i na aktora grającego Pedra nie? A tu go nie ma i musi mi Gaston chcacy siusiu wystarczyć! Rozbroilas mnie tym! Mina reya bezcenna .. Nie ma to jak powiedziec rejowi ze chce sie siusiu by robic amorki w krzaczkach z Niną😂 ona to mnie pocieszyla rzucając sie na usta Gastona! Tak ona tego chciaka! Ja to wiem. Gastona jest tu tak pasjonująca ze nie mam jak opisac lutteo.. Dobrze ze uratowali lunke.. Ale ona nie moze byc z daleka od matteo.. On ma poruszyć niebo a ziemię by byc blisko niej!!!

      Widzisz? W miare szybko doczekalas sie kona ode mnie! Na watpadzie pisze o pelfi tylko ... Cos innego niz na blogerze ..

      Do jutra❤

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Zawał murowany ☺
      Luna przeżyła 😥👍
      Cudem Matteo jej pomógł
      Jeszcze chwilę i nic z tego ❤
      Tylko co z Sharon?
      Będzie jej szukać

      Gastinka ❤
      Czyli coś dla Niny ❤
      Był buzi buzi ❤😗
      Nina się odważyła i pocałowała Gastona 💞
      No i jest Happy ☺

      Luna ma wyjechać?!
      CO ?!!
      Nie to niemożliwe 😣
      Będę płakać 😭😖
      Ale jeżeli ma żyć to niech wyjedzie 😢

      Cudowny ❤
      Chce się zapytać czy zajmować ci miejce na moim blogu o Lutteo?
      Buziaki ❤ 😙

      Usuń
  3. Dzieki Bogu ze Luna zyje i ze nasza Sharon i reszta zgromdzania pojdzie do wiezenia . W koncu Nina i Gaston sie szczesliwi i Luna i Maetto byli uroczy przy pocalunku .

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę że wystąpie tu jako advocatus diaboli(adwokat diabła po polsku). Wszystkim wydaje się że Luna jest już bezpieczna. Ale pamiętajmy że nadal nie wiemy kto wysłał Lunę. Jeśli ten ktoś zrobił to raz to może to zrobić i drugi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiem, że to niezbyt konstruktywny komentarz, ale ta historia jest przepiękna i z wielką niecierpliwością czekam na każdy kolejny rozdział, gdy już się pojawia czytam z pięć razy by utrwalić każde wydarzeni :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Co za emocje!
    O rany Gastina o.O
    Biedne Lutteo :(
    Czekma na dalszy ciąg! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. SZARON Z WIDŁAMI AHAHHAHAHAHAHA PŁACZE XDD

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem, wreszcie! Na wstępie cholernie bardzo Cię przepraszam za tą długą nieobecność i brak komentarzy. Rozdziały czytałam na bieżąco, ale zabrakło mi czasu, żeby zostawić po sobie jakikolwiek ślad. Wiem, że opinie czytelników bardzo cieszą i dodają motywacji, więc jeszcze raz, z całego serduszka Cię przepraszam.
    Tak jak zawsze, standardowo, cudowny rozdział. Tyle się tutaj działo, że nie mam bladego pojęcia od czego zacząć. Może na początek Gastina?
    Jezu kochany, nie wierzę że Ninka go pocałowała. To było genialne! Wreszcie postanowiła dać mu szansę! I oprócz tego, bardzo dobrze się spisała. Zdjęcia są, więc teraz pozostaje czekać, aż Sharon zapłaci za wszystko co zrobiła.
    Matteo w roli bohatera! Cieszę się, że wszystko przebiegło zgodnie z ich myślą. Ale jak możesz rozdzielać moje ukochane Lutteo? Nie chce żeby Luna wracała do Meksyku, to cholernie niesprawiedliwe. Zdaje sobie sprawę, że brzmię w tym momencie jak rozpieszczone, obrażone dziecko, ale co poradzić? Uwielbiam ich! Mam nadzieję, że rodzina Balsano szybko zajmie się Sharon. Ta kobieta jest nienormalna! Uhh..
    Piękny rozdział, z niecierpliwością czekam na zakończenie pierwszej części. Na pewno będzie genialne! Trzymaj się, kochana. Jeszcze raz przepraszam za swoją nieobecność. Buziaki ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. - Gaston? Powinieneś być na ceremonii, co tu robisz? - pyta mężczyzna, żywo zainteresowany zachowaniem chłopaka.
    - Wiem, że moje zachowanie jest niestosowne i okazałem Pani Sharon kompletny brak szacunku, ale proszę pana, nie mogłem już dłużej wytrzymać. Mój pęcherz zaraz eksploduje. - wyjawia, poważnie kiwając głową. Obserwuje malujące się na twarzy Reya obrzydzenie.
    - Tak publicznie? Tu? W krzakach? - pyta zaskoczony.
    - A gdzie indziej? W spodnie? - odpowiada pytaniem na pytanie.
    - No tak. Masz rację. - przyznaje mężczyzna. - Idę odwołać alarm, a ty..zrób szybko co masz zrobić i wracaj do zgromadzenia. - dodaje, marszcząc brwi. BOŻE PŁACZE!!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. OMG Gastina! Nono Nina zaskoczyłaś mnie! Na plus! ;)
    Luna uratowana yeah! Ale czy aby napewno?
    Czy ona musi wyjeżdżać? Coś czuje że ten wyjazd dużo namiesza...
    Ale super że będzie druga część już nie mogę się doczekać. :)
    Do 6 grudnia hoho! :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Theme by Lydia