Powoli słońce chyli się ku zachodowi, pozostawiając po sobie czerwono-pomarańczową poświatę na niebie, co wywiera na Lunie piorunujące wrażenie. Brunetka tak jak poprzedniego wieczoru, zajmuje miejsce na parapecie, okryta kolorowym pledem z kubkiem parującej jeszcze herbaty z cytryną w ręku. Uwielbia obserwować zjawiska przyrodnicze. Od zawsze wydają się dziewczynie tętnić grozą, a zarazem naturalnie zachwycającym pięknem. Popija łyk ciepłego napoju. Na kolorowym od słońca niebie, dostrzega białe smugi, przybierające kształt rozmaitych ślaczków, od ósemek poczynając, na zygzakach kończąc. Niby to zwyczajny samolot kaskaderski, a tak perfekcyjnie potrafi współgrać z naturą, zachwycając swoim pięknem. Luna wstrzymuje oddech i z tajemniczym błyskiem w oku, przygląda się wieczornej naturze. Dzięki niej, do jej zszarganej nerwami duszy, wkrada się spokój, którego nie doświadczyła przez dwa, ostatnie dni. Jej głowę zaprząta plątanina przedziwnych myśli, dotyczących poprzednich wydarzeń. Wciąż nie potrafi się pozbierać. Simon. Ah, na dźwięk tego imienia, dostaje białej gorączki. Jej ciało sztywnieje owładnięte strachem. Matteo. Wszystko, co dotychczas osiągnęła, zawdzięcza jemu, jednak okłamał ją, a to dla niej dużo gorsze niż zdrada, niż trzy, mocno raniące słowa: "Nie kocham Cię". Zbyt wiele przeszła, by móc łatwo wybaczać kłamstwo. Poprzednio obracała się w kręgach fałszywych przyjaciół, a jej życie okazało się jednym, wielkim kłamstwem. Tor. Wypadek. Zranione serce. To zbyt wiele dla tak maleńkiej duszyczki. Mimo wszystko, nie potrafi przestać myśleć o Matteo. Na dobre ugrzązł w jej sercu, co sprawia, że ma ochotę rzucić mu się na szyję i wybaczyć. Tak po prostu. Bez oczekiwania niczego w zamian. Nie wie kiedy i jak to się stało. Po prostu zakochała się. Po raz kolejny. lecz tym razem prawdziwie. Jako pierwsza dostrzegła w Balsano dobro, jako pierwsza dała mu szansę na zbliżenie się do niej. Bez stawiania jakichkolwiek warunków. Początkowo miała to sobie za złe. Bała się, że historia może się powtórzyć. W końcu przeszłość często lubi wracać w najmniej oczekiwanym momencie. Z ust nastolatki wydobywa się ciche westchnienie. Miłość. Czymże jest dla niej? Wszystkim. Tylko tyle jest w stanie powiedzieć. Wie, że nie potrafi opisać tego, co czuje do Matteo słowami. Kiedy jest blisko, na jej plecach pojawiają się dreszcze, a gdy jest daleko, nie może doczekać się kolejnego spotkania. Czy to wszystko? Tego nie jest pewna. Przymyka oczy. W głowie wciąż słyszy jego łagodny, ciepły głos, widzi zawiedzione, pełne smutku oczy, które pozbawione są codziennego blasku radości. Nie potrafi tak dłużej. Nie chce. Sięga po leżący obok telefon. Na ekranie wyświetla się wspólne zdjęcie pary, zrobione podczas ostatnich zawodów. Przejeżdża palcem po ekranie. W końcu decyduje się na wykonanie połączenia. Zero odpowiedzi. Włącza się poczta głosowa, której dźwięku nie cierpi.
- Wyłączył telefon. - myśli. Na jej twarzy zakwita przygnębienie, które sprawia, że rysy jej twarzy wydają się mniej wyraźne niż zazwyczaj. - Może oddzwoni. - jej głowa bezwładnie opada o zimną powierzchnię szyby.
- Kochanie, kolacja na stole. - słyszy głos Monici.
- Już idę. - oznajmia nieco ochrypłym głosem, po czym schodzi z parapetu i wolnym krokiem sunie w kierunku kuchni.
~*~
Równo o dwudziestej drugiej, zmęczona brunetka zajmuje miejsce na
swoim łóżku. Po raz kolejny usiłuje dodzwonić się do Matteo, jednak
wszystkie jej próby skontaktowania się z chłopakiem pozostają bez
odpowiedzi. Nie potrafi powstrzymać napływających do jej oczu łez. Mimo,
iż usiłuje usprawiedliwić jego zachowanie, nie potrafi zrozumieć jego
postępowania. Jeszcze kilka godzin wcześniej prosił o zrozumienie i
szczyptę wsparcia, a kiedy ona jest na to gotowa, wycofuje się, jakby
chciał o niej zapomnieć. Postanawia odbyć z nim poważną
rozmowę. W końcu jutro przypada data ich kolejnego treningu.
Przedostatniego przed wielkimi zawodami. Jak nigdy muszą się zgrać, by
dojść do perfekcji. Kłładzie się na łóżku i nakrywa ciało
miękką kołdrą. Gasi stojącą na niewielkiej etażerce lampkę i powoli
zamyka oczy. Piękna kobieta o długich, blond włosach wolnym, miarowym krokiem spaceruje po rozległym ogrodzie. Jej dłoń ociera się o rosnące rabatki dzikich kwiatów. Każda roślina znajdująca się w ogrodzie odżywa na nowo pod wpływem jej dotyku. Staje się intensywna. Kolorowe główki kwiatów pochylają się w kierunku radosnych, ciepłych promyków słońca. Pąki rozwijają się, prezentując całemu światu swe piękno w pełnej okazałości. Tchnięty życiem ogród odradza się na nowo. Wokół emanuje dziwnie pozytywna energia. Kobieta niczym zjawa błądzi po ogrodzie. Jej głowę zdobi wieniec złożony z kolorowych kwiatów różnego gatunku. Barwne motyle beztrosko fruwają wkoło, przysiadając to na ten, to na tamten kwiat. Przyjemną ciszę przerywa delikatny śpiew ptaków. Radośnie kicające króliczki buszują wśród miękkiej, zielonej trawy. Mimo panującej tu euforii, wzrok kobiety jest pełen smutku. Jej twarz wydaje się być zatroskana, pełna powagi. Jej błękitne, niczym morska woda oczy wyczekująco spoglądają w kierunku złotej bramy. Wśród beztroski wszystkich, znajdujących się tu stworzeń, ona jedyna wydaje się wciąż na kogoś czekać. Jej twarz jest uwieńczona bólem, cierpieniem i...troską. I nagle na błękitnym dotąd niebie pojawiają się ciemne, ciężkie chmury. Niebo przybiera odcień krwistej czerwieni. Silny wiatr sprawia, że łodygi kwiatów pogrążają się w porywistym tańcu. Gałęzie drzew targane bezlitosnym żywiołem łamią się, opadając na trawę, która w ciągu jednej, krótkiej chwili staje się sucha. Jej odcień staje się najpierw żółty, później brązowy. W centrum ogrodu pojawia się mroczna postać odziana w czarny płaszcz, który przysłania jej twarz, uniemożliwiają identyfikację tożsamości. Na jej prawej dłoni spoczywa rękawiczka, w lewej zaś dzierży srebrny drąg. Złowieszczy śmiech burzy spokój ogrodu. Kwiaty, drzewa, ptaki i motyle...wszystko znika, wszystko, poza kobietą, która wciąż trwa w w tej samej pozycji. Powoli odwraca wzrok, stając oko w oko z postacią w czarnej pelerynie.Stłumiony krzyk wydobywa się z ust Luny. Jej czoło pokrywają błyszczące krople potu, spływające po rozgrzanej twarzy. Zrywa się z łóżka. Jej pełne przerażenia oczy spoglądają w znajdującą się naprzeciwko łóżka, ścianę. Przeciera twarz dłońmi. Jej oddech jest przyspieszony. Przez jej ciało przebiega zimny dreszcz, który odczuwa od stóp, aż po sam koniuszek nosa. Dziwne uczucie oplata jej ciało. Podbiega do okna, odsłaniając śnieżnobiałą firankę. Światło księżyca przedziera się do jej pokoju, lecz znaczna jego część pada na mieszczącą się kilkanaście metrów dalej, starą posiadłość Bensonów, która dziś wygląda straszniej, niż zwykle.
- Gdzie jest Sol? - pyta kobieta. Jej oczy uważnie przyglądają się postaci, której widok wcale nie jest jej obcy. Z jej ust wydobywa się kolejna fala głośnego śmiechu, którego dźwięk mrozi krew w żyłach.
- Nigdy, nigdy jej nie dostaniesz! - z ust postaci wydobywa się krzyk, połączony z narastającym chichotem. Kłęby szarego dymu wypełniają ogród, otaczając tajemniczą zjawę. Wirują wokół niej i znikają wraz z nią, pozostawiając zrozpaczoną kobietę pośrodku zniszczonego ogrodu.
- Upewnij się, że wszyscy śpią.- panującą w domu ciszę przerywa stanowczy głos Sharon. Z ust Luny wydobywa się ciche westchnienie. Zasłania firankę i rzuca się w kierunku łóżka. Nakrywa twarz kocem, starając się nie wzbudzać podejrzeń.
- To dziś. - z jej ust wydobywa się szept. Słyszy kroki na korytarzu, otwieranie i zamykanie drzwi. - Powinnam je zamknąć na klucz.- myśli, lecz jest już za późno. Truchleje na dźwięk otwierających się drzwi. Rozluźnia ciało i zamyka oczy. Chce sprawiać pozory. Ktoś przykłada do jej nosa chusteczkę, nasączoną substancją o dziwnym, drażniącym zapachu. To chloroform. Po chwili ogarnia ją nagła senność. Mimo, że pragnie wstać i podążać krok w krok za Sharon, nie potrafi. Pogrąża się w dziwnie kojącym, głębokim śnie. Czuje, że dryfuje. Jej ciało kołysze się na boki, jakby niesione było na noszach. Prawa dłoń spada, poruszając się w rytm wykonywanych kroków. Z każdym kolejnym metrem są bliżej celu. W oddali słychać dźwięk śpiewanej pieśni wielbiącej Sharon. W powietrzu unosi się zapach kadzideł, tłumiący woń przypalonego, ludzkiego ciała. Luna nie jest świadoma nadchodzącego niebezpieczeństwa. Nic nie słyszy, nic nie czuje. Wygląda, jakby była zupełnie martwa, jednak tak nie jest. Na widok zbliżającego się Reya z dziewczyną na rękach, zapada cisza. Casandra za wszelką cenę próbuje stłumić napływające do oczu łzy.
- Oby Matteo zdążył na czas. - modli się w duchu. Przywódca odbiera z rąk Reya nieprzytomną nastolatkę, układając jej bezwładne ciało na drewnianym blacie nasączonym naftą. Grubym sznurem krępuje jej ciało, związując nogi i ręce, na wypadek, gdyby środek usypiający przestał działać. Sharon z majestatycznym spokojem przygląda się rozpoczynającej się ceremonii. Na jej twarzy pojawia się triumfalny uśmieszek. Jest pewna siebie. Zbyt pewna. Czuje zapach wygranej, zwisający w powietrzu.
- Majątek należy tylko do mnie. - myśli, z błyskiem radości oglądając skrępowane grubymi linami ciało brunetki. Już dziś spełnią się jej najskrytsze marzenia. Jeszcze tylko chwila. Nie chce niczego przyspieszać. Wręcz przeciwnie. Pragnie jak najdłużej delektować się ostatnim widokiem swojej siostrzenicy. Dreszcz słodkiej ekscytacji przebiega po jej ciele. Niecierpliwość podnieca ją, sprawiając że pragnie napawać się nią bez końca.
- Ona jest szalona. - myśli Casandra, z niedowierzaniem kręcąc głową. Z uwagą obserwuje zachowanie Sharon, która wymienia z Ambar znaczące spojrzenia. Blondynka w pełni podziela radość chrzestnej. Dzięki temu, że Luna okazała się zaginioną Sol, nie potrzebuje doprowadzać swojego planu do ostateczności. Jej śmierć jest największą i najbardziej bolesną zemstą, o jakiej mogła tylko pomarzyć. Zdaje sobie sprawę z tego, że za moment pojawi się tu Matteo. Z radością będzie wpatrywać się w jego twarz, na której pojawi się ból, cierpienie i rozpacz.
- Ambar, jesteś genialna. - pochlebia sobie w myślach. Rozgląda się, wypatrując w tłumie Balsano. - Jeszcze go nie ma. - myśli. Po raz pierwszy nie może doczekać się jego przyjścia. To, co za chwilę się stanie, będzie najlepszym prezentem, jakie tylko mogło zaoferować jej życie.
~*~
Trójka nastolatków dzielnie zmierza w kierunku posiadłości Bensonów. Zakrywające ich głowy kaptury nadają im wygląd ulicznych złodziejaszków, szerokim łukiem omijanych przez przechodzących ulicą ludzi. Podążają przed siebie z niezwykłą pewnością siebie, choć w środku każdy z nich trzęsie się ze strachu. Obawiają się najgorszego. Mogą nie zdążyć. W ich głowach rodzą się czarne scenariusze, przedstawiające najgorsze rozwiązania tej sytuacji. Gaston raz po raz spogląda na idącą po środku Ninę, którą do tej pory miotają nerwy. Wprawdzie nie do końca podziela jej zdanie, co do planu przeprowadzanej akcji, lecz mimo wszystko w jakiś sposób chce pomóc. Robi to dla niej i dla Matteo, który pod wpływem negatywnych emocji jest bliski obłędu. Perida doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wiele ryzykują. Ich zdrowie, życie i bezpieczeństwo w jednej, krótkiej chwili może stanąć pod znakiem zapytania. - Nie wiem, czy powinieneś tam iść, Matteo. - zwraca się do przyjaciela, który natychmiast posyła mu spojrzenie pełne wyrzutu i złości.
- W każdej chwili możesz zawrócić. - z jego ust wypływają szorstkie słowa, które dotykają chłopaka. Posyła mu gorzki uśmiech nie odrywając wzroku od przyjaciela.
- Sam doskonale wiesz, że Sharon jest nieobliczalna..- zaczyna, lecz rozwścieczony Balsano natychmiast mu przerywa.
- I co z tego? Mam pozwolić jej zginąć? - mruży oczy. Zaciska dłonie w pięści. Pragnie wyzbyć się gniewu, wściekłości i frustracji, które zabraniają mu racjonalnie myśleć. Uderza pięścią w pobliską ścianę, wydając przy tym jęk pełen bólu. Fizycznego bólu. Nienawiść, jaką darzy Sharon nie ma granic. Nie potrafi tego pojąć jak i kiedy tak bardzo ją znienawidził. Właśnie teraz zdaje sobie sprawę z tego, że ogarnia go dziwna chęć zrobienia jej krzywdy, dokonania zemsty za lata bólu i cierpienia, jaki zadała jemu i jego rodzinie. - Jeśli nie chcesz mi pomóc, wynoś się! - krzyczy. Spogląda na Gastona, który zaskoczony tak gwałtowną reakcją przyjaciela, nie potrafi wydobyć z siebie żadnego słowa.
- Uspokójcie się. - milcząca dotąd Nina postanawia w końcu zabrać głos. Staje pomiędzy dwójką chłopaków spoglądając raz w kierunku jednego, raz w stronę drugiego. - Nie możemy działać pochopnie. - dodaje. - Matteo. Rozumiem twój gniew, ale pamiętaj, by nie działać impulsywnie. Malutki błąd może ściągnąć na nas wszystkich nieszczęście. - zwraca się do rozgoryczonego chłopaka, który zdając sobie powagę z sytuacji uważnie przysłuchuje się pouczeniom Simonetti. - Gaston, spróbuj zrozumieć Matteo. Kiedy spotkasz dziewczynę, w której się zakochasz, przekonasz się, że dla niej będziesz gotowy na wszystko. Nie musisz wchodzić do środka, jeśli nie chcesz. Wystarczy, że staniesz na czatach. Bez problemu możemy zamienić się rolami. - przenosi wzrok na opierającego się o ścianę, Peridę, który automatycznie spuszcza wzrok, przyglądając się gładkiej powierzchni chodnika. Ostrożnie wykonuje potakujące ruchy głową, w ten sposób przyznając Ninie rację. - Idziemy? - unosi brwi, uważnie przyglądając się chłopakom.
- Tak. - oznajmiają jednogłośnie, zrywając się z miejsca. W ciszy pokonują dalszą część drogi. Przystają kilkanaście metrów przed posiadłością, na której niebawem rozpocznie się najważniejszy w życiu Sharon Benson rytuał. Mrok ogarniający miasto sprawia, że w oddali spostrzegają migoczące płomyki ognia, który właśnie rozpalono. Wszystko zostaje dopięte na ostatni guzik. Zabawę czas zaczynać. Matteo z niepokojem spogląda na światło księżyca w pełni, które pada centralnie na ogród Bensonów. Z jego ust wydobywa się stłumione westchnienie. Dopiero teraz odczuwa, jak bardzo targają nim emocje. Jest przerażony, a zarazem rozwścieczony.
- Muszę się wziąć w garść. Dla niej. - szepcze. Nabiera sporą ilość powietrza do płuc, które następnie wypuszcza czemu towarzyszy charakterystyczny dźwięk. Spogląda na Ninę i Gastona. - Czas start. - mówi. Jego wzrok skupia się na jaskrawych odcieniach ognia. Nie potrafi oderwać od niego oczu. Przed jego oczami pojawia się obraz krzyczącej Luny, której ciało oplatają gorące, pomarańczowe języki zabójczego żywiołu. - Nina, ukryj się za żywopłotem i staraj się zrobić jak najwięcej zdjęć. Gdyby ktoś cię zauważył, po prawej stronie od posiadłości znajduje się mój dom, z boku zostawiłem otwarte drzwi. Wejdź do środka i ukryj się w piwnicy. - mówi szybko, starając się nie stracić cennych sekund. - Gaston, tak jak się umawialiśmy. Wkładasz pelerynę i udajesz się ze mną na rytuał, ale będziesz w nim brał udział tylko z pozoru. Miej oko na Ninę i osłaniaj ją w razie czego. Kiedy dam ci znak, narobisz szumu, tylko tak, by nikt nie zauważył. Niech myślą, że gdzieś czai się jakiś przypadkowy przechodzień. - informuje Peridę. - Czas start. - dodaje, po czym pewnym krokiem kieruje się do ogrodu posiadłości Bensonów. Nina bez słowa zajmuje wskazane przez Balsano miejsce, chowając się za żywopłotem, mieszczącym się w ogrodzie. Przy pomocy Gastona przedostaje się tam bez trudu. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem. Pech chciał, że dziewczyna zaplątuje się w jedną z wystających gałązek, czemu towarzyszy głośny szmer, co wywołuje zainteresowanie wśród zgromadzonych członków stowarzyszenia. Gaston z niepokojem w oczach spogląda na przerażoną dziewczynę i zmierzającego w jej kierunku Reya. Dzieli ich zaledwie kilka metrów. Przez jeden, mały błąd skrupulatnie przygotowana akcja może skończyć się fiaskiem. Rey bacznie przygląda się miejscu, z którego przed chwilą dobiegał hałas, starając się znaleźć jego przyczynę. Jego majestatyczna twarz jest poważna, a oczy mrużą się, lustrując każdą rzecz znajdującą się w ogrodzie. Gaston wstrzymuje oddech widząc, że mężczyzna jest bliski odkrycia czającej się za żywopłotem Simonetti. Postanawia interweniować, mimo iż nie jest pewien, czy wierny sługa Sharon uwierzy w jego wersję wydarzeń...
Od Autorki: Czy Gaston uratuje sytuację? Czy może akcja zakończy się niepowodzeniem? O tym w kolejnym rozdziale. Pozdrawiam, Marlene ♥
Babeczka Sóweczka <3
OdpowiedzUsuńHej kochana ☺
UsuńTen rozdział zdziwił mnie totalnie 😥
Luna... Wrócę trochę później 😭
Jak się uspokoje 😥😥
Co prawda wracam ty dużo później no ale jestem ☺
UsuńTa sytułaja z Luną a raczej Sol mnie przerasta 😭
Oni ją maja i chcą zabić 😭
Matteo musi zdążyć na czas 😢
Oby też Ninie się nic nie stało 😔
Gaston chce jej pomóc ❤
Słodziak ❤
A Matteo ?
Czemu nie odebrał telefonu?
Okey przygotowywał się i wogólę, no ale ...
Przecież gdyby nie wyłączył telefonu to może Luny by tam nie było?!
Teraz czemu nie skomentowałam wcześniej.
Dopadła mnie angina 😔
Znowu 😭
No ...
Trudno 😔
Cudowny ❤
Buziaki ❤ 😙
O mnie zapomniałaś phi...😐😒😔
OdpowiedzUsuńBo nie wracasz!
UsuńWróce do wszystkich kochanie ;*
UsuńNastepnym razem dasz miejscówke? plose!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Jasne, że tak :)
UsuńWkońcu wracam zaskoczona nie? Ale obiecalam i za ten nagłówek z pelfi chociaz ich nie lubisz a ja kocham...
UsuńRozdzial przed przed ostatni I części jak zawsze wspanialy! Brak slow.. Same opisy są bezbłędne i takie realne a co dopiero poruszająca tresc...
Szkoda Ze nie umiesz mi oddac troche twojego talentu?
Cala akcja sie bardzo szybko rozwija i ten rytuał akcja chlopakow z Niną.. Zabraklo mi gastiny ale muszą uratowac sol to jest wazne! Mam nadzieje ze w kolejny piotek bedzie gastina.. A ja nie moge sie doczekac drugiej czesci.. No i nowego opowiadania!!! Simbar.. Ale bedzie gastina nie? Skoro pelfi odpada.. Ma byc simbar! Abmatteo ma wkoncu poatarC sie by luna mu wybaczyła!!!!! On nie chcial zle i naprawdę na kocha ale wiem rozpad lutteo musi byc na kilka rozdziałów i pewnie w II czesci spikniesz lutteo i tam problemy gastiny...
Rozdział bardzio fajny :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy rozdział, zresztą jak wszystkie poprzednie. Rewelacyjne opowiadanie. W poniedziałek zaczynam czytać od początku całe opowiadanie- kolejny raz. Potas kolejny gratuluję świetnego opowiadania😃
OdpowiedzUsuńOby Luna nie zginela i wredna ta Ciocia z Sharon bo kto che zabic swoja rodzinie
OdpowiedzUsuńCzy możemy założyć, że jutro jest jakieś święto :-D ;-) i dodasz kolejny rozdział ?! Xd
OdpowiedzUsuńHahaha
Świetny rozdział..!! Czekam na następny piątek i nowy post.. no chyba, że założymy, iż jutro jest np. święto wytwórców serka topionego :-D Hahahaha xD
Weny życzę...;-*
Kurcze! Jaki polsat!☻
OdpowiedzUsuńCUDOWNY ROZDZIAŁ!♥!
Akcja toczy się coraz bardziej dynamicznie i to jest fajne... dwa rozdziały do końca tej części.. jestem mega ciekawa zakończenia i tego co zrobią, żeby uratować Lunę, na czym polega ich plan, i co zrobi Gaston, aby kryć Ninę..!?!
Już nie mogę doczekać się nexta.. poprostu te oczekiwanie będzie straszne..😨☻😱☻
Pozdrawiam i weny życzę...😘
Jaka akcja 💓💕💖💜
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział <33
Super rozdział, ale przerwany w takim momencie... spać nie będę mogła! XD
OdpowiedzUsuńCzekam ❤❤❤❤
Uwoelbiam *.*
OdpowiedzUsuńSuper rozdział!!! Nie mogę doczekać się następnego!!!!!! KOCHAM lutteo!!!!
OdpowiedzUsuńR !♡
O !♡
Z W !♡
D O !♡
Z W !♡
I !♡
A !♡
Ł !♡
Co za EMOCJE!
OdpowiedzUsuńWspaniału!
Chcę już next!
<3
Hej ☺ jestem Nowa tutaj. Tak mnie wciagnelo to opowiadanie, ze przeczytałam wszystkie rozdziały od razu. I nie mogę się doczekać reszty. Można wiedzieć kiedy będzie następny rozdział? Pozdrawiam ☺
OdpowiedzUsuń