Strony

12 lipca 2016

Rozdział 6





~*~
Zauważa, że jedna wśród zgromadzonych postaci kurczowo się jej przypatruje. - Zauważyli mnie? - zastanawia się. Na jej twarzy maluje się strach, a w oczach można dostrzec przerażenie. Oddycha szybko i nieregularnie. Zsuwa się na trawę, przylegając plecami do żywopłotu. Jej ciekawość jednak zwycięża. Ostrożnie wychyla głowę, przyglądając się tajemniczym obrzędom. Postaci krążą wokół ogniska z wyciągniętymi w górę rękoma. Śpiewają dziwną pieśń, powtarzając jej refren po kilka razy. Raz po raz przygląda się siedzącej na tronie kobiecie. Pragnie wyczytać coś z jej twarzy, lecz nie potrafi.
Dzieli ją od niej zbyt duża odległość. - Lepiej, jeśli stąd pójdę. - szepcze przerażona. Wstaje, powoli podnosząc się do pozycji pionowej. Przylega do żywopłotu, podążając wzdłuż. Chce zrobić to szybko i niezauważalnie. Do wyjścia brakuje już tylko kilku metrów. Cel jest tak blisko. Jest pewna, że jest już bezpieczna. Uda jej się. Z ulgą podąża przed siebie, uważnie stawiając każdy krok. Nie chce powiadomić ich o swojej obecności. Odwraca się raz jeszcze, by upewnić się, czy nikt jej nie zauważy. Cofa się. I nagle uderza w czyjąś postać. Zamiera w bezruchu. - Jestem skończona. - myśli. Strach paraliżuje jej ciało. Ktoś łapie ją za ramię, odwracając ją przodem do siebie.
- Co ty tu robisz? Życie ci niemiłe? - słyszy głos Matteo, którzy lustruje ją groźnym spojrzeniem.Jego oczy płoną wściekłością, lecz gdy się spojrzy w ich czekoladową głębię, można dostrzec odrobinę troski. Marszy brwi, starając się ukryć pozytywne emocje. Nie chce, by je dostrzegła.
- Raczej co ty tu robisz? - odpowiada pytaniem na pytanie, uważnie mu się przyglądając. Jego oczy są jakieś przygaszone, a twarz zupełnie poważna. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. W mig rozgryza, cel jego smutku. Jest bystra. Zbyt bystra.
- Uciekaj, zanim ktoś cię tu zobaczy. - szepcze, zmniejszając dzielącą ich odległość.Teraz ich spojrzenia krzyżują się przez kilka sekund, a usta znajdują się w niebezpiecznie bliskiej odległości. Pragnie ją pocałować. ale nie teraz i nie tutaj. Nie w takim momencie. Nie w takich warunkach. Odsuwa się, bacznie obserwując każdy, jej ruch.
- Ale...- zaczyna, lecz nie pozwala jej skończyć. Przerywa jej w połowie słowa.
- I nikomu ani słowa. Rozumiesz? Nikt nie może się dowiedzieć o tym, co widziałaś. - kończy ostro, oczekując jej zgody. - Jeśli komuś powiesz, grozi ci śmiertelne niebezpieczeństwo. -  dodaje już nieco łagodniej. Odgarnia niesforny kosmyk włosów za jej ucho, posyłając niewyraźny uśmiech. Wie, co powinien teraz zrobić. Wydać ją przed oblicze przywódcy i skazać na pewną śmierć, lecz nie potrafi. Jest zbyt dobry, zbyt wrażliwy by patrzeć na czyjąś śmierć. Ponownie odpuszcza i postanawia ryzykować. Zdaje sobie sprawę, że w ten sposób igra z losem. To dla niego być albo nie być. Jeśli ktoś z bractwa dowie się o tym, on poświęci swoje życie. Wzdycha ciężko, odsuwając drżącą dłoń od jej twarzy. Nie wie, jak powinien się zachować. Widzi ją trzęsącą się ze strachu. Chce ją przytulić, ale boi się. Boi się, że ktoś ich zobaczy. Że ją skrzywdzą.
- Co tu się właściwie dzieje? Kim oni są? - pyta, całkowicie zapominając o wszystkich. Jej głos przykuwa uwagę zgromadzenia, które natychmiast spogląda w kierunku żywopłotu.
- Luna. - wzdycha zrezygnowany Matteo, natychmiast zasłaniając jej usta dłonią. Delikatnie łapie jej dłoń, ciągnąc za sobą. - Chodź za mną i nie odzywaj się, jasne? - szepcze, spoglądając jej w oczy.
- Intruz! Łapać intruza! - w ogrodzie rozlega się głośny krzyk przywódcy, który wydaje rozkazy uczestnikom obrzędu, wśród których panuje głośna wrzawa. Są żądni krwi niewygodnego świadka, żądni zemsty i zdobycia łaski królowej.
- Chce go otrzymać w ofierze. - rozlega się stanowczy głos siedzącej na tronie kobiety. Wydaje się być dystyngowaną damą. Dumnie unosi głowę, wskazując palcem na żywopłot za którym jeszcze kilka sekund temu stała Luna. Teraz ostrożnie kieruje się w przeciwną stronę. W głąb ogrodu. Matteo ciągnie ją za sobą, prowadząc wąską ścieżką w kierunku porośniętej bluszczem altanki. Nikt już nie pamięta o jej istnieniu. Porośnięta roślinnością, sprawia wrażenie potężnego, zaniedbanego klombu. Mają kilka minut spokoju. Kilka minut, które zapewnia im bezpieczeństwo. Dopóki nie wyniosą się z tej części ogrodu, muszą tu pozostać. Balsano rzuca krótkie spojrzenie w kierunku Luny, która sparaliżowana przez strach, nie potrafi wykonać żadnego kroku. Jest bliska łez. Ostrożnie gładzi jej policzek, posyłając jej słaby uśmiech. To gra. Na śmierć i życie. Dla niej. I dla niego.
- Lubisz pakować się w kłopoty, co? - pyta siląc się na lekko zabawny ton, co nie bardzo mu wychodzi w tak poważnej sytuacji. - Nie martw się. Będzie dobrze. O ile nikomu nie piśniesz słowa, będziesz bezpieczna. - szepcze zupełnie poważnym tonem. Wychyla głowę, rozglądając się wokół. - Teren czysty. - szturcha ją, informując, że czas opuścić kryjówkę. Lada chwila ktoś może ich znaleźć. Jeżeli tylko królowa przypomni sobie o starej altance. Ciągnie ją za sobą, prowadząc do wschodniej części ogrodu. Obchodzi posiadłość dookoła, poszukując wzrokiem ukrytych drzwi, o których istnieniu nikt, poza nim nie wie. Odsłania gęste krzewy bluszczu, który oplata większą część budynku. Otwiera wąziutkie, białe drzwi. 
- Do środka. - nakazuje, zamykając je za sobą. Słyszy dobiegające z zewnątrz głosy i nawoływania. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w tym momencie wszyscy dokładnie przeszukują każdy, nawet najciemniejszy kąt ogrodu. I będą to robić, dopóki nie znajdą intruza. - Szybciej. - ponagla ją, ciągnąc po zwęglonych schodach.Uważnie rozgląda się wokół. Zaciera wszelkie ślady ich obecności. Nikt nie może zauważyć zmiany. Schody cicho skrzypią, ale on zdaje się tym nie przejmować.
- Matteo, to niebezpieczne. - szepcze Luna. Meksykanka przystaje, odmawiając dalszej współpracy.
- Chcesz, żeby cię znaleźli? Naprawdę tego chcesz? - pyta z niedowierzaniem, marszcząc brwi.
- Przecież to w każdej chwili może runąć. - upiera się. lecz w głębi serca czuje, że ma rację. 
- Może uciekł do domu! - z zewnątrz słychać głos przywódcy. - Sprawdźcie to. - nakazuje. W tym momencie liczy się każda sekunda. Każda jest cenna. Na wagę złota. Matteo bez zastanowienia łapie ją w talii, lekko unosząc.
- Nie dyskutuj ze mną, jeśli chcesz przeżyć. - odpowiada sucho, wdrapując się na górę. Przeskakuje pod dwa stopnie, skręcając w prawo. Przebiega przez ogromny pokój, na którego ścianach, gdzieniegdzie pozostały jeszcze resztki wyblakłej, różowej tapety. Przebiega przez wnękę,w której powinny znajdować się drzwi, do najbardziej zniszczonego przez pożar pomieszczenia. Wie, że tu jej nie znajdą. Ostrożnie stąpa po przepalonej, niegdyś drewnianej podłodze, która lada moment może się zawalić. Odstawia ją nieopodal sterty zwęglonych pozostałości po meblach. Usadza ją w kącie. - Ani słowa. Nie ruszaj się stąd, póki sam po ciebie nie przyjdę, jasne? - pyta, czekając na jej odpowiedź. Nerwowo rozgląda się wkoło, wciąż oczekując jej odpowiedzi. Po upływie kilku sekund zgadza się. Z jej ust wydobywa się ciche westchnienie.  Trudno wytłumaczyć, co teraz tak naprawdę czuje. Przerażenie, strach, obawa przed utratą życia, lecz przede wszystkim wstręt do całej tej sekty, która tak po prostu decyduje o tym, kto ma prawo do życia. To dla niej nierealne. Przez chwilę wydaje jej się, że śni. Niestety reakcja na uszczypnięcie tylko utwierdza ją w przekonaniu, że to się dzieje naprawdę. - Nie ruszaj się. - słyszy stłumiony głos Matteo, który przesuwa stertę zwęglonego drewna w jej stronę, całkowicie ją zasłaniając. Teraz już nikt nie jest w stanie jej zauważyć. Słyszy cichy pisk i skrzypienie podłogi. Przez niewielką szparę odprowadza go wzrokiem do momentu, aż nie znika w ciemnościach. Czuje się sfrustrowana. Nie wie, czy powinna mu być wdzięczna, czy wręcz przeciwnie. Gdyby nie on, już dawno znajdowałaby się poza ogrodzeniem starej posiadłości Bensonów. W bezpiecznym miejscu. Z drugiej jednak strony być może zawdzięcza mu życie. - Luna. Co cię pokusiło tu zostawać? Dlaczego zawsze pakujesz się w kłopoty. - pyta samą siebie, przymykając oczy. - To niedorzeczne. Wszystko, co się tu dzieje jest jedną, wielką fikcją. - wmawia sobie, starając się uspokoić choć na moment.
~*~
 Członkowie zgromadzenia energicznie penetrują każdy kąt posiadłości. Poszukują intruza, którego jeszcze dziś złożą w ofierze swej pani.
- Znaleźliście? - ich uszu dobiega zniecierpliwiony głos królowej, która uważnie przygląda się swym podwładnym.
- Nigdzie go nie ma, o Pani. - odpowiada jeden z uczestników obrzędu.
- Sprawdziłem każdy kąt. - dodaje Matteo, który na zawołanie staje przed jej obliczem.
- Byłeś w domu? - kobieta unosi lewą brew, badawczo mu się przyglądając.
- Tak o Pani. Wydaje mi się, że to wiatr. - odpowiada. Stara się wypaść przekonująco.
- Słyszałam dziewczęcy głos. - syczy kobieta.
- Wydaje mi się, że to jakieś zwierze. Może kot. W każdym bądź razie, nikogo tutaj nie ma. - kłamie jak z nut.
- To prawda o Pani. - dodaje Gaston, stając po stronie przyjaciela. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że znów komuś pomógł. Że pomógł Lunie. Nie mógł go zdradzić, tym bardziej, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego przyjaciel coś do niej czuje.
- To niewybaczalne. Ta gnida najwyraźniej uciekła! Jak mogło do tego dojść! - wkoło rozlega się rozwścieczony głos jednej z uczestniczek, która mrozi wszystkich lodowatym spojrzeniem.
- Spokojnie kochanie. Może wszyscy jesteśmy zbyt przewrażliwieni? Może to jakieś zwierze. Wracajmy do domów. - odpowiada rozkazującym tonem kobieta.
- Do domów? Chyba sobie żartujesz. Przecież nie skończyliśmy. - dodaje rozjuszona nastolatka.
- Pani ma rację Ambar. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Za miesiąc kolejna uroczystość. Musimy się do niej dobrze przygotować. To wyjątkowa uroczystość. Kolejna rocznica. - mówi Matteo, składając na policzku blondynki lekki pocałunek. Przy wszystkich musi sprawiać pozory wzorowego chłopaka. W rzeczywistości wcale nie czuje się szczęśliwy. Od wielu lat.
- Rozejść się. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Rey, zawieź nas do domu. - zwraca się do szofera. Towarzystwo powoli się rozchodzi. Znikają za ogrodzeniem posiadłości Bensonów. W ogrodzie pozostaje już tylko rodzina Balsano, która jak zwykle zaciera ślady po okrutnych uroczystościach.
- To nie ma sensu. Musimy coś z tym zrobić. - Matteo znów porusza niewygodny dla rodziców temat.
- Matteo, wiesz, że nic nie możemy zrobić. Musimy się podporządkować, jeśli jak reszta pragniemy zachować życie. - odpowiada zdezorientowana Casandra, która zbiera się do wyjścia.
- Schowam to i dołączę do was niedługo. - zapewnia rodziców, odbierając od nich ogromne pudełko.
- Dobrze synku. Tylko nie siedź tu zbyt długo. Wkrótce się rozjaśni. - wzdycha Andres, powoli kierując się do wyjścia. Matteo bacznie obserwuje każdy ich ruch. Gdy znikają z jego pola widzenia, kieruje się w stronę domu. Wbiega po skrzypiących schodach, bacznie się rozglądając.
- Luna, możesz wyjść. Luna. - po posiadłości rozlega się jego głos. Wzrokiem poszukuje dziewczyny, która ostrożnie wyłania się zza stosu odpadów. Podbiega do niej, pomagając jej opuścić najniebezpieczniejszą część domu. Zapada cisza. Żadne z nich nie wie, co powiedzieć. Jak się zachować. Stoją naprzeciwko siebie, przyglądając się sobie nawzajem.
- Powinnaś wrócić do domu. - słyszy jego łagodny, melodyjny głos. Posyła mu lekki uśmiech.
- Dziękuję. - szepcze zawstydzona. Jej policzki pokrywają się pąsowym rumieńcem.
- Jesteś mi winna przysługę. - zauważa, układając w głowie doskonały plan. Nagle ich uszu dobiega cichy szmer. Oboje zamierają, gdy schody zaczynają skrzypieć w charakterystyczny sposób. Nie są tu sami. Matteo stoi w bezruchu, kurczowo trzymając jej dłoń. Strach paraliżuje całe, jego ciało. Czyżby nadszedł dzień ujawnienia prawdy? Czują obecność trzeciej osoby. Jest coraz bliżej. Staje w futrynach pozbawionych drzwi, opierając się o nie.
- To ten twój kot, Matteo? - pyta ironicznie, wybuchając nerwowym śmiechem.

 
Od Autorki: Kto kryje się pod tajemniczą postacią? Jak potoczą się dalsze losy Matteo? O tym wkrótce ♥
Do następnego kochani! ♥

14 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. O boże zabiję się xDD
      Wiedziałam!

      To Sharon Benson, pewnie Nina, Gaston, Matteo i Ambar! Logiczne..ale o co chodzi? Czy Sharon na prawdę zabiłaby Lunę?? Dlaczego Matteo jest nie szczęśliwy? Ale to słodkie że jej pomógł.

      To Gaston! Wydaje mi się że tylko Gaston może tak mówić. Ale nie jestem pewna.

      Cudaśny *-*
      Kylie 💗

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Kochanie ! Nie zsjelas mi miejsca jak ci nie wstyd 😂
      Dobrze nie gniewam sie za to co dla mnie zrobilas 😁
      Po pierwsze to Gaston sie zapytał to na końcu
      Jestem pewna ! Rak ja Gastona poznam wszędzie :D
      Obrzędy jak w HoA mowilam ci to juz mie ? I Nina je widziała kiedys ! Ja to wiem. Oj ciekawska Lunita. Ma farta ze Matteo sie w niej buja :p uratował " kotka " nie no tekst Gastona mnie rozwala 😂
      Chce wiecej Gastiny musze ci to przypominać? ! Oj szybciej dasz lutteo to widać. ! Jak sie zmienił dla niej ... Kochany jest ! Full Romantico w altanie ;D a potem jeszcze do niej wrocil bo die troszczy o jej bezpieczeństwo!!!! Sweettttt❤

      Usuń
  3. A to się porobiło. :D
    Matteo taki słodki ♡♡
    Lutteo ♡♡♡
    Ciekawe kto to za typ na końcu rozdziału.
    Zdaje mi się, że Gaston albo Ambar.
    Czekam z nieeeeecierpliwością na kolejny rozdział ♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że to Gaston lub rodzice Mattea. Wow. Rozdział jest niesamowity ♡

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział, czekam na next ❤️

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham Maetto ktory trosczy sie o Lune.Ja mysle ze to pani Beson jest przywodca brtwca lub Rey.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć Skarbie! ♥ Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam, że ostatnio nie wróciłam. A teraz, gdy już jestem to tak późno ;c Jestem na siebie zła -,- Ostatnio bark czasu, albo chęci do czegokolwiek mnie przybija... ale mniejsza o to.
    Rozdział jest CUUUUUUUUUUUDNY!♥
    Wiesz, że kocham tego Twojego (chyba w sumie, jak w każdej postaci) Matteo *-* jest taki bhgadrvsh *-* Jako, że jestem słaba w domyślaniu się różnych rzeczy nie będę pisała swoich domyśleń, bo są co najwyżej śmieszne XD Kocham i przesyłam całusy Kwiatuszku ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Zabije cię!!! Skończyłaś w najlepszym momencie.Co będzie dalej? Nie mogę się doczekać.Do następnego kochana :**

    OdpowiedzUsuń
  9. Hey <3
    A teraz po prostu umorduje! :D
    W takim momencie? Naprawdę?
    Kto to był? :O
    Cudowny rozdział <3 Naprawdę świetny, a blog w ogóle cud miód malina <3 *.*
    Czekam z niecierpliwością na next <3
    Pozdrawiam :*
    Natalia <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam. Nikt mnie tu nie zna, ale co z tego. Przywitać się warto.
    Jak mogłaś skończyć w takim momencie? Powinnam się obrazić.
    Ta osoba od kota to... Ambar lub Gaston. Opieram swoje podejrzenia jedynie na tym, że takie słowa pasują do tych postaci.
    Jezuniu, kocham Twojego bloga. Nie dość, że prześliczny wygląd, to jeszcze Twój świetny styl pisania! No i, oczywiście, mega wciągająca fabuła. Serio, wszystkie rozdziały pochłonęłam jednym tchem!
    Właśnie przyszła do mojej głowy dziwna, głupia teoria. Simon porzucił Lunę przez co ona się załamała, wyjechał do BA i stał się przywódcą tego dziwacznego stowarzyszenia wariatów xD
    Nie, to bez sensu. Nie ważne. Zapomnij o tym.
    Gratuluję talentu i życzę weny! Oby tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  11. super:-]Nie mam słów żeby to opisać ^.^

    Pozdrawiam

    Sylwka<3

    OdpowiedzUsuń
  12. Wow, z takim czymś się jeszcze nie spotkałam, serio. Chora sekta pod przywódctwem Sharon?
    Obstawiam, że na końcu to Gaston / Ambar.
    Życzę weny :)
    Pozdrawiam, Felicity For NOW

    OdpowiedzUsuń