Strony

15 kwietnia 2017

Rozdział 21




~*~
Dziewięć godzin podróży mija Lunie niesłychanie szybko. Nim się orientuje, znajduje się już w ukochanym Buenos Aires, w miejscu które przyniosło jej wiele szczęścia i radości, w którym spotkała prawdziwych przyjaciół i raz na zawsze oddała swe serce Matteo. Na myśl o przystojnym chłopaku, na jej twarzy mimowolnie pojawia się niepewny uśmiech, który natychmiast przekształca się w grymas. Zdaje sobie sprawę z tego, że odzyskanie go będzie ciężkie, a i ona sama nie jest do końca pewna, czy po tym, co wydarzyło się w Cancun, Matteo znów będzie w stanie spojrzeć na nią tak, jak przed wyjazdem. Wdycha powietrze do płuc, wydychając je z głośnym świstem. Zimny dreszcz ogarnia jej ciało, a chłodny wiatr muska bladą twarz, rozwiewając czarne i tak rozwichrzone włosy.
- Dziękuję Mike'a. Dalej poradzimy sobie sami. - żegna mężczyznę, przyjacielsko ściskając jego dłoń. Macha mu na pożegnanie tkwiąc w tej pozycji, aż do momentu, w którym mężczyzna nie znika za drzwiami samolotu. Na twarzy Luny pojawia się złośliwy uśmieszek, który zauważa jej dziadek.
- Skąd ten uśmiech? - pyta zaczepnie, uważnie przyglądając się wnuczce.
- To nic takiego. - mówi, siląc się na lekki ton. W rzeczywistości jednak ciężko jej grać pełną energii i radości dziewczynę, którą już nigdy nie będzie. Upycha walizki do zatrzymującej się nieopodal taksówki, a następnie sama zajmuje miejsce w środku. W głębi duszy obawia się spotkania z Casandrą Balsano. Ma wrażenie, że i ona ją potępi, jak niemal wszyscy przechodnie, którzy w Meksyku posyłali jej niedowierzające, drwiące spojrzenia. Zupełnie jakby cały świat doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co wydarzyło się tamtego, feralnego dnia. W oczach Luny natychmiast pojawiają się łzy. Nie potrafi zapomnieć tak traumatycznych wspomnień, a strach przed ponownym doznaniem tak ogromnego bólu i cierpienia powraca do niej każdej nocy w koszmarach sennych. Z jej ust wydobywa się głośne westchnienie, a policzek szczelnie przykleja się do przejrzystej tafli szyby. Wpatruje się w doskonale znaną okolicę. Pochłania wzrokiem każdy park, każde miejsce, które kiedyś wywoływało na jej twarzy uśmiech. Teraz wszystko jest inaczej. Gorzej. I już nigdy nie będzie tak samo. Luna wzdycha po raz kolejny, po czym odwraca wzrok. Gdy samochód zatrzymuje się przed wyremontowaną willą Bensonów, zamiera z wrażenia. Nie sądziła, że Casandra tak szybko zrealizuje jej prośbę, o której mówiąc szczerze, sama zapomniała. Otwiera usta ze zdziwienia, nie potrafiąc oderwać wzroku od okazałego budynku. Widzi przed oczyma pewien obraz, który powraca do niej pod postacią chaotycznych wspomnień:
Brązowowłosa dziewczynka beztrosko hasa po ogrodzie, zrywając kwiaty, które komponuje w piękny, duży bukiet. U jej boku jak zwykle tkwi nieco starszy chłopak, który posłusznie zrywa dla niej wskazane przez nią rośliny. Niespodziewanie, dziewczynka wpada na pewien, szalony pomysł. Prowadzi swojego przyjaciela w najciemniejszy zakamarek ogrodu, w którym rosną krzewy dzikiej róży. Zachwycona wskazuje palcem na drobniutkie, różowe kwiatuszki, uśmiechając się przy tym wesoło.
- Chcę je! - nakazuje, wciąż nie przestając się śmiać. Chłopczyk kiwa twierdząco głową, lecz po chwili cofa się do tyłu.
- One kłują. - oznajmia, spoglądając na swoją towarzyszkę.
- To nic. Wlóz kask. - speleni, nakładając mu na głowę plastikowe wiaderko.
- Będę lycezem. - śmieje się chłopiec, z radością podążając ku strasznemu potworowi, jakim wydaje się kwiatu dziki krzew. Ostrożnie zrywa dla swej królewny kilka kwiatów, lecz nieoczekiwanie potyka się i wpada na krzew, tkwiąc wśród kłujących gałązek rośliny. Do jego oczu napływają łzy, a cichy płacz przeraża się w straszliwy krzyk, który przeraża dziewczynkę. Brunetka biegnie do altanki, gdzie jak zwykle napotyka piękną kobietę, pijącą herbatę w towarzystwie matki swojego przyjaciela.
- Matteo wpadł w ksaki dzikiej lózy. - mówi niezbyt wyraźnie, pociągając rodzicielkę za suknię. Obie kobiety natychmiast gnają w kierunku niebezpiecznej rośliny, by pomóc płaczącemu chłopczykowi.
Na ustach Luny mimowolnie pojawia się uśmiech.
- To byłam ja. To zawsze byłam ja. - myśli, przywołując obraz małej dziewczynki, którą często widywała w swoich snach. Wzdycha ciężko i wchodzi do środka, ciesząc wzrok pięknym, kunsztownym wystrojem, o który fatygowała się Casandra. - Więc tak wyglądał mój dom. - szepcze, przejeżdżając palcem po aksamitnym materiale stojącej na środku salonu, sofy. Według życzenia Valente, matka Matteo miała w miarę możliwości odwzorować wystrój domu rodzinnego Luny, zanim uległ pożarowi. Casandra z przyjemnością się tym zajęła. Długo kompletowała fotografie i przywoływała w pamięci obraz każdego z pomieszczeń, aż w końcu większość z nich udało jej odwzorować. Zachwycona z efektu, Luna niemal natychmiast zmierza na górę, do miejsca, w którym niegdyś Matteo skrywał ją przed sektą Sharon Benson. Jak się okazuje, właśnie tam mieścił się niegdyś jej pokój, który Luna rozpoznaje od razu. - Prawie wcale się nie zmienił. - myśli. - Dokładnie taki, jaki miałam w rezydencji pani Sharon. - uśmiecha się, gładząc dłonią kolorową komodę w azteckie wzory. Siada na łóżku, wpatrując się we wszystkie, doskonale znajome jej dekoracje. - Już wiem, co zrobić. - szepcze, decydując się na wykonanie być może jednego z najważniejszych kroków w jej życiu.

~*~
Nim zapada zmrok, Lunę odwiedza Casandra Balsano, by przywitać się z nowo przybyłą rodziną. Wita Valente w dosyć chłodny sposób, trzymając ją na dystans, co nie zaskakuje Valente. Wręcz przeciwnie. Zasmuca ją jeszcze bardziej. Kobieta dzierży w dłoni pomarańczową kopertę, mierząc Lunę przeszywającym, zimnym spojrzeniem.
- Co postanowiłaś? - pyta bez emocji.
- Myślę, że jestem gotowa. - odpowiada nieśmiało dziewczyna, posyłając jej nieśmiały uśmiech, którego kobieta nie odwzajemnia.
- Przygotowałam kosztorys remontu, o który mnie prosiłaś. - oznajmia, zmieniając temat. - Oto on. - dodaje, kładąc na stole plik kartek. Luna przegląda je dosyć dokładnie, po czym przenosi wzrok na kobietę.
- Wszystko ci oddam. - mówi.
- Nie ma takiej potrzeby. - oznajmia Casandra. - Za wszystko zapłaciłam z twojego funduszu. To znaczy z funduszu Sol Benson. - dodaje.
- Więc dołóż do niego następującą kwotę. - mówi Luna, podając jej wyblakłą, żółtą kartkę, na której widnieje odpowiednia suma, którą otrzymała w ramach odszkodowania od Young Skaters. Casandra ze zdziwieniem wpatruje się w widniejące na papierze liczby.
- Skąd je masz? - pyta Lunę wprost. - W Cancun tak dobrze płacą? - na jej twarzy pojawia się szyderczy uśmieszek. Oczy Luny mimowolnie zachodzą łzami, które dziewczyna za wszelką cenę stara się ukryć przed matką Mattea. Na marne, gdyż nie potrafi tłumić w sobie negatywnych emocji, mimo względnie pozornego spokoju, którym dysponuje z zewnątrz. Jest słaba. I doskonale zdaje sobie z tego sprawę. - Coś nie tak? - pyta zmieszania kobieta, kładąc dłoń na ramieniu Luny. - Przykro mi, że to mówię, ale ten wywiad...był jednoznaczny. - dodaje nieco ciszej, co sprawia, że Meksykanka rozkleja się na dobre. Ukrywa głowę w dłoniach, lecz po chwili decyduje się na opuszczenie pomieszczenia. Wstaje z miejsca, lecz zwinny ruch Casandry jej to uniemożliwia. Kobieta łapie ją za dłoń tak mocno, że brunetka upada z powrotem na kanapę, nerwowo spoglądając na Balsano. - Luna, wyjaśnij mi, o co chodzi. - mówi niemal błagalnie, lecz brunetka nie potrafi w tej chwili pozbierać myśli. Po prostu wtula się w ramiona zaskoczonej kobiety, która po chwili odwzajemnia jej gest.
- Nie chcę o tym mówić. - szepcze, posyłając jej błagalne spojrzenie.
- Nie. Musisz mi wyznać prawdę, słyszysz? - pyta pewnie, zachowując stoicki spokój. - Co tak naprawdę wydarzyło się w Meksyku? - dodaje przyciszając głos. Luna głośno zaczerpuje powietrza. Jej ciało drży, lecz nie potrafi dłużej ukrywać, że wszystko jest w porządku. Musi o tym komuś powiedzieć. Tylko w ten sposób poczuje ulgę.
- Simon...- zaczyna niepewnie. - ...on..-wybucha płaczem, przykładając dłoń do czoła. - ...on mnie zgwałcił. - kończy, na nowo wybuchając atakiem nieokiełznanej rozpaczy.
- Co takiego?! - z ust Casandry wydobywa się stłumiony krzyk, lecz po chwili kobieta zdaje sobie sprawę z tego, co właśnie usłyszała. Tuli Lunę do siebie w niezwykle czuły i rodzicielski sposób, nie wiedząc, co więcej może uczynić. - Czy zgłosiłaś to na policję, Luna? - wpatruje się w jej zapłakane oczy. Brunetka niepewnie kiwa głową.
- Przed wyjazdem. Wkrótce znów muszę wrócić do Cancun, na rozprawę. Potem, mam nadzieję, że moja stopa nigdy więcej nie będzie stąpać po meksykańskiej ziemi. - mówi niewyraźnie. Casandra posyła jej pełne współczucia spojrzenie, ostrożnie łapiąc jej dłoń. Ściska ją mocno i uśmiecha się niepewnie.
- Czy Matteo wie? - pyta, ani na chwilę nie odrywając wzroku od dziewczyny, która odpowiada jej przeczącym skinieniem głowy. - Musisz mu powiedzieć, nim będzie za późno. - stwierdza. - Nie wiesz jak cierpi, tkwiąc w przekonaniu, że...oddałaś się Simonowi z własnej woli. - przycisza głos, wypowiadając ostatnie słowa ostrożnie i niepewnie.
- Nie. Proszę. Nie możesz tego zrobić. Matteo nie może się o tym dowiedzieć. - szepcze przerażona brunetka. - On...on nigdy tego nie zaakceptuje. - mówi przez łzy.
- Mylisz się. - wyjaśnia Casandra. Nagły dźwięk telefonu, przerywa ich rozmowę. Balsano wyjmuje urządzenie z czarnej torebki, leżącej na stole i spogląda na wyświetlacz. - O wilku mowa. - komentuje pod nosem i natychmiast wciska zieloną słuchawkę. - Tak synku? - unosi brew. - Doskonale. Za chwilę będę. Pa. - mówi, kończąc i tak krótką rozmowę. - Przepraszam, Luno. Muszę już iść. Matteo właśnie wrócił z Cordoby. Jednak uda mu się spędzić kilka tygodni z nami. Wykorzystaj to i wyznaj mu prawdę. Wasze wzajemne okłamywanie się i tak wiele was kosztowało. Tylko w ten sposób możecie jeszcze naprawić wasz związek. - napomina ją, po czym z gracją wstaje, kierując się do wyjścia. Luna odprowadza ją wzrokiem do momentu, aż znika za ogromnymi, dębowymi drzwiami.

~*~
Simonetti spaceruje wolnym, miarowym krokiem po swoim nowym pokoju, mieszczącym się w niewielkim mieszkaniu swojego ojca. Jej największe koszmary właśnie przeradzają się w straszną rzeczywistość, co nie do końca satysfakcjonuje brunetkę. Wzdycha ciężko, tępym wzrokiem spoglądając w okno, przez które do pomieszczenia pada światło, pochodzące od ulicznych latarni. Dźwięk przejeżdżających samochodów, wciąż nie daje jej spokoju. Wręcz przeciwnie. Czuje, że lada chwila oszaleje. Nigdy wcześniej nie mieszkała blisko centrum Buenos Aires. Odkąd pamięta, ich nieduży, znajdujący się na uboczu domek stanowił dla niej ostoję ciepła i miłości, którą z dnia, na dzień tak po prostu utraciła. Ma ochotę siąść w kącie i wybuchnąć płaczem, lecz zdaje sobie sprawę z tego, że musi być silna. Dla siebie i dla mamy. W głębi ducha ma nadzieję, że to tylko chwilowe rozwiązanie, lecz jak to mówią, nadzieja matką głupich. Simonetti jest zbyt bystra, by nie wiedzieć, że jej szanse powrotu do matki są raczej marne. Ricardo osobiście tego dopilnuje. Zrezygnowana zajmuje miejsce na wąskim, jednoosobowym łóżku, stojącym pod południową ścianą, tuż przy oknie wychodzącym na podwórze. Wypakowuje z walizki ostatnie rzeczy, odkładając je na skraj łóżka. Po chwili wstaje i tym razem kieruje swe kroki na balkon.
- Na szczęście mieszkamy na pierwszym piętrze. - uśmiecha się delikatnie, krzyżując ręce. Pochyla się to tyłu, opierając ciężar swojego ciała o metalową poręcz, po czym uważnie rozgląda się dookoła. Dzielnica wygląda na spokojną. Po podwórzu przechadzają się starsze panie, które wydają się być miłe. Porządkują niewielki ogródek, należący do wszystkich mieszkańców. Blok, w którym mieszka Nina jest niewielki. Składa się z trzech pięter i liczy zaledwie dwadzieścia mieszkań.  Mieszkanie jej ojca położone jest w jednym, z najdogodniejszych miejsc.
- Dzień dobry. Pani tutaj nowa? - pyta jedna z zaciekawionych kobiet. Nina kiwa twierdząco głową, po czym szybko wchodzi do środka. Nienawidzi wścibskich, starszych pań, których jedynym zajęciem jest wymienianie plotek o mieszkańcach osiedla. Zamyka drzwi balkonowe, chcąc w ten sposób zmniejszyć uliczny hałas do minimum. Znów zabiera się do rozpakowywania walizek, lecz nie potrafi się na tym skupić. Dźwięk komórki wyrywa ją z rozmyślań. Bez namysłu sięga po leżące na materacu urządzenie, uśmiechając się na widok zdjęcia widniejącego na ekranie.
- Hej Gaston. - odpowiada pogodnie, przykładając komórkę do ucha. - Tak. Właśnie kończę. - mówi rozpromieniona - Za godzinę? - mruży oczy. Prawym ramieniem podtrzymuje urządzenie, jednocześnie spoglądając na widniejący na prawym przegubie zegarek. - Myślę, że mi pasuje. - mówi z uśmiechem. - Tak. Tak. Na pewno. - dodaje, przechadzając się  po pokoju. - Muszę kończyć. - oznajmia szybko, słysząc narastające pukanie do drzwi.
- Proszę. - mówi głośno, nerwowo odrzucając komórkę na łóżko.
- Przyniosłem ci świeżą pościel. - wyjaśnia Ricardo, wchodząc do środka. - Z kim rozmawiałaś? - mruży oczy, lustrując córkę wzrokiem.
- Z Gastonem. - odpowiada, siląc się na lekki ton. - Dziękuję. - zwraca się do niego, odbierając błękitną pościel.
- Masz ochotę na kolację? - pyta ojciec.
- Nie dzięki. - oznajmia dziewczyna, posyłając mu niewyraźny uśmiech. Ricardo odwraca się w celu wyjścia, wolnym krokiem zmierzając w stronę drzwi. - A! Zapomniałabym. - zaczyna niepewnie. Mężczyzna przystaje, odwracając się przodem do córki, tak, że teraz poważnie spogląda jej w oczy. - Umówiłam się za godzinę z Gastonem. Wrócę po dwudziestej pierwszej. - dodaje przyciszając głos.
- Co takiego? - pyta zaskoczony Ricardo, krzyżując ręce na piersi. - Nie zgadzam się. - dodaje poważnie.
- Ale jak to? Jestem już prawie dorosła..- zaczyna lekko podnosząc głos.
- Ukończyłaś osiemnaście lat? - unosi brew. Nina wbija wzrok w podłogę, wzdychając głęboko. - No właśnie. Twoim obowiązkiem jest teraz nauka. Niebawem upływa termin oddania pracy semestralnej. Zajmij się tym, zamiast włóczeniem się z tym chłopakiem, zrozumiano? - pyta, ostro kończąc swoją wypowiedź.
- Ale..- Nina usiłuje protestować, jednak to jeszcze bardziej rozjusza Ricardo.
- Nie i koniec. Jestem twoim ojcem i masz mnie słuchać. Chyba nie chcesz skończyć jak twoja matka, hmm? - unosi brew. - Sama, bez pracy z bachorem. - dodaje ostro, po czym opuszcza pokój Niny, pozostawiając ją samą. Brunetka pociąga nosem, starając się w ten sposób zahamować nagły atak smutku i żalu objawiający się pod postacią wybuchu płaczu.
- Nie. - stwierdza stanowczo. - Nie zabroni mi spotykać się z Gastonem. Nie on. - mocno akcentuje ostatnie słowo, po czym energicznym ruchem ociera spływającą po policzku łzę.


Od Autorki: Dzisiaj troszkę dłuższy rozdzialik. Troszkę Luny, troszkę Niny. Jak myślicie, czy Luna wyjawi prawdę Matteo? A może zrobi to Casandra? No cóż, jedno jest pewne. Koniecznie musicie przeczytać następny rozdział, bo zapowiada się rewolucja! Pozdrawiam, Marlene ♥

17 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Wracam po klku tygodniach... W sumie u mnie tez masz zaległości co rozumiem prze egzamin dojrzałości.
      Zawsze czytam na telefonie bo wersja na komórki jest lzejsza i wygodniejsza w czytaniu... Niestety jej nie ma.. Mam zalegle 2 rozdzialy a jutro pewnie dasz kolejny.. Wiec dzis wszystko nadrobię w przerwie z moją ukochaną książka do biologi hahh wiesz ze bardzo angażuje sie w nasz slpl...
      Przzejdzmy teraz do rozdziału. Jestem dumna z zachowania lunity ktora wraca do BA a jej przyszla tesciowa jej pomaga. Mam nadzieje ze matteo szybko sie dowie prawdy. Nienawidzę Rikarda za to ze nie pozwala na gastinke. Znalazł sie dobry ojczulek który zasze mial Nine gdzieś! Ona powinna zostać z Aną i jej pomóc. Co za bezduszny człowiek z Rikarda. To nie winna Any ze jest w takiej sytuacji. Mam nafzieje ze Ninka qymknie sie na spotkanie z Gstonkiem :*

      Usuń
  2. Ciesze się ze Luna jest w domu nie mogę się doczekać kiedy Maeeto ja zobaczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne!!!❤❤❤❤ Mam nadzieję że Luna wyzna wszystko Matteo i do siebie wrócą❤❤❤❤❤❤❤❤❤A rozdział jak zawsze fenomenalny!!!! :-*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny jak zawsze kochana💓💓💓

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudo!!!!!! <3
    Kiedy dodasz next?
    Ps Wesołych Świąt :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Super!! Nic dodać, nic ująć!! Mam nadzieję, że już w następnym rozdziale Luna pogada z Matteo, wyjaśnią sobie pewne sprawy i...wrócą do siebie!!
    Czytając rozdziały jak ranili siebie nawzajem płakałam ze smutku..płakałam ich łzami...
    Teraz musisz mi to wynagrodzić sprawiając, że z moich oczu popłyną łzy radości... :p
    Jak już mówiłam cudowny rozdział (jak i pozostałe)!!
    SoyLuna<3
    Lutteo<3
    P.S. Wesołych świąt!!!! =^•^=
    Nie mogę nie zapytać: KIEDY NEXT????? Czekam<3

    OdpowiedzUsuń
  7. Super rozdział , jak możesz to dodaj szybciej Rozdział bo nie wytrzymuje z tych emocji .

    OdpowiedzUsuń
  8. Wesołych Świąt! Rozdział jak zawszw niesamowity!!!!! Całusy;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Cześć Kochana ❤
    Dawno mnie nie było... Ba! Masakrycznie dawno. I kurczę, chociaż powoli wracam do bloggera trochę się boję, że wszyscy będą na mnie źli. W sumie sama jestem na siebie zła. Przepraszam. Naprawdę przepraszam.
    Czy to, że czytałam Twoje rozdziały regularnie ale nie dawałam o tym znać poprawia moją sytuację?
    Wydaje mi się, że nie.
    Ale teraz będę komentować. Może nie zbyt długo ale będę się starała (okulista pozwala mi tylko odrobinę siedzieć na telefonie)
    Rozdział jest wspaniały ❤ I uwierz mi mówię prawdę!
    W sumie zawsze Twoje rozdziały tak na mnie działają... Czyta się je niezwykle lekko. Widać, że wkładasz w nie dużo, dużo serca 💕
    Luna - z rozdziału na rozdział coraz łatwiej mi się z nią utożsamiać.
    Oczywiście mam nadzieję, że Lutteo będzie razem. Pomimo wszystkich komplikacji. Pomimo złych chwil, które są nieodłączną częścią ich przeszłości!
    Nina moja kochana ❤ Mam nadzieję, że będzie silna! Kocham jej postać! Naprawdę jest wspaniale wykreowaną bohaterką! Pff... Zresztą jak wszyscy w Twoim opowiadaniu!
    Niestety muszę już uciekać :c
    Jeśli masz ochotę, możesz wpaść do mnie.
    Życzę weny ;*
    Wesołych świąt 💜
    Ściskam i całuję, Tulusia

    OdpowiedzUsuń
  10. Czesc! Nie bylo mnie tutaj troche czasu, ale wracam, zeby nadrobic zaleglosci i skomentowac Twoja cudowna (jak zawsze) prace. Rozdzial genialny. Za kazdym razem nie moge wyjsc z podziwu, jak ty to robisz, ze tak swietnie piszesz.
    Przyznam szczerze, ze rozczarowalam sie zachowaniem Casandry. Sadzilam, ze inaczej przywita Lune, tak cieplo i wgl. A ona taka... Hm, nawet bym zasugerowala, ze wredna. Bo te slowa: "- Skąd je masz? - pyta Lunę wprost. - W Cancun tak dobrze płacą? - na jej twarzy pojawia się szyderczy uśmieszek." to raczej mile nie byly. Okej, Matteo jest jej synem, a w tej cholernej telewizji pojawilo sie cos, co bylo tylko czescia planu Alvareza, no ale. Cale szczescie, ze Valente wreszcie komus wyznala, co sie stalo. Oby Matteo jak najszybciej sie o tym wszystkim dowiedzial!
    No i Ninka. Uhh jak ja nienawidze jej ojca! Ma racje, on nie moze jej zabronic widywac sie z Gastonem. Grr, ciekawa jestem jak to sie wszystko potoczy. Biedna Ana, teraz zostala juz kompletnie sama, bez pracy i z dzieckiem w drodze. Ten dupek zamiast jej pomoc to odbiera jej corke! Ahh.
    To chyba wszystko. Pisalam to juz, ale sie powtorze. C U D O W N Y rozdział! 💓💝 Pozdrawiam kochana!

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak zwykle odwaliłaś kawał dobrej roboty, pisząc kolejny rozdział. Jestem po prostu oczarowana!

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak zwykle odwaliłaś kawał dobrej roboty, pisząc kolejny rozdział. Jestem po prostu oczarowana!

    OdpowiedzUsuń
  13. Czekam i czekam, a next'a dalej nie ma. Pleas!! Dodaj!!

    OdpowiedzUsuń
  14. SoyLuna<3��⤴
    Lutteo<3

    OdpowiedzUsuń