Strony

22 grudnia 2016

Rozdział 3




~*~
Granatowe, przejrzyste niebo rozświetla okrągła tarcza srebrnego księżyca w pełni, która pada centralnie na dom Sharon Benson, otaczając go srebrzystym blaskiem. Chłodny wiatr świszcze za oknami, a wśród głuchej, nocnej ciszy rozlega się pohukiwanie siedzących na wilgotnych od rosy gałązkach, sów. Sharon jak co wieczór, siedzi wygodnie w fotelu, przykryta puszystym, kremowym pledem, który rozgrzewa jej zmarznięte ciało. Popija herbatę z mlekiem, przeglądając czasopisma modowe. Nie spodziewa się nikogo, kto mógłby zmącić jej spokój i harmonię.
- Rey! - przywołuje mężczyznę do siebie, który zjawia się dosłownie po kilku sekundach, witając swą panią lekkim dygnięciem.
- Tak Pani Benson? - unosi brew, obdarzając kobietę pytającym spojrzeniem.
- Znalazłeś Sol? - pyta, nawet na niego nie spoglądając, co sprawia, że mężczyzna czuje się nieco urażony. Po ostatniej nocy był pewien, że jego relacje z elegancką właścicielką ogromnego majątku znacznie się ocieplą. Ku zdziwieniu mężczyzny, blondynka zachowuje się tak, jakby nic się nie stało. Wciąż utrzymuje między nimi dystans, który doprowadza pięćdziesięciolatka do załamania. Na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu, którzy przybiera formę grymasu. Czuje się zawiedziony, oszukany i wykorzystany. - Jestem blisko celu. - odpowiada, starając się ukryć narastające w nim zdenerwowanie.
- Daję cię dwa dni. Mam dosyć czekania. - oznajmia władczym tonem, obrzucając go pełnym wściekłości spojrzeniem. Odkłada śnieżnobiałą filiżankę z najdroższej, chińskiej porcelany na stojący nieopodal stolik kawowy. Zdejmuje koc i wstaje z zamiarem udania się na spoczynek. W połowie drogi zatrzymuje ją dźwięk dobiegający z korytarza.
- Amando, otwórz proszę! - zwraca się do służącej, która wchodzi do pomieszczenia z tacą w ręku. Odkłada posłusznie przedmiot i ociera wilgotne dłonie w fartuszek. Poprawia włosy i z uśmiechem otwiera drzwi, zza których dobiega głośne pukanie.
- Dobry wieczór, zastaliśmy Sharon Benson? - pyta jeden ze stojących za drzwiami mężczyzn. Amanda kiwa twierdząco głową, po czym uprzejmie wpuszcza panów do środka.
- Dwóch mężczyzn do pani. - oznajmia, zwracając się do zniecierpliwionej Sharon, której wizyta gości najwyraźniej nie przypadła do gustu.
- Pewnie znów ci tępi detektywi. Czy znalezienie jednej, małej dziewczynki jest aż tak trudne? - prycha rozdrażniona i zaciska usta w wąską, poziomą linię. - Poproś ich do salonu. - dodaje chłodno, posyłając Amandzie groźne spojrzenie. Kobieta pospiesznie wykonuje rozkaz i już po chwili przed obliczem Sharon Benson staje dwóch mężczyzn w skórzanych kurtkach, którzy bacznie lustrują ją wzrokiem.
- Kim jesteście? - pyta, mrużąc oczy, gdyż w żadnym z nich nie rozpoznaje zatrudnionych przez siebie detektywów.
- Komenda policji. - informują jednogłośnie. Kobieta zrywa się na równe nogi, niepewnie unosząc wzrok.
- O co chodzi? - pyta słodkim, wręcz odpychającym tonem swego głosu.
- Mamy nakaz aresztowania pani Sharon Benson oraz Reya Martineza. - informuje jeden z nich, wyjmując z kieszeni skórzanej kurtki śnieżnobiałą kartkę papieru.
- Ależ to absurd! - krzyczy oburzona kobieta i nerwowo wydziera z rąk komisarza skrawek papieru. - Pod jakim zarzutem? To musi być jakaś pomyłka, Drodzy Panowie. - stwierdza z pobłażliwym uśmieszkiem, który nie przekonuje podejrzliwych mężczyzn. Wysoki szatyn uśmiecha się cynicznie i z niedowierzaniem kiwa głową. Otwiera trzymaną w ręku zieloną teczkę, z której wyjmuje stos dokumentów.
- Za zamordowanie ze szczególnym okrucieństwem Monici i Miguela Valente, usiłowanie uprowadzenia i zamordowania Luny Valente, uprowadzenie i zamordowanie ze szczególnym okrucieństwem Berniego Bensona, podpalenie i zabójstwo Lily Benson, liczne oszustwa, nielegalne przywłaszczenie sobie majątku prawnie należącego do Sol Benson, szantażowanie i grożenie rodzinie Balsano oraz za morderstwa przypadkowych osób takich jak: Peter O'Doherty, Cristina Vasco i Marianna Biene. - odczytuje funkcjonariusz. Zdenerwowana Sharon czuje jak zaczyna jej wirować w głowie. Dopada ją nagły atak duszności, co powoduje, że musi usiąść z wrażenia.
- Nie macie na to dowodów. - prycha, uśmiechając się nerwowo. Mężczyzni z niedowierzaniem przyglądają się kobiecie. Wysoki szatyn po raz kolejny macha trzymaną w ręku zieloną teczką.
- Tu są wszystkie. - odpowiada powoli, bez emocji.
- Rey. - spogląda znacząco na mężczyznę. - Pozwólcie, że skorzystam z toalety. Rey, zaprowadź mnie. Zaraz zemdleję. - mówi z wyższością, po czym wstaje z miejsca. Mężczyźni natychmiast zatrzymują ją, zagradzając jej drogę swymi potężnymi ciałami. Przejrzeli jej brudne zagranie.
- Cały dom otoczony jest policją. - odpowiada jeden z nich, posyłając jej niewyraźny uśmiech.
- A teraz, niech pani pozwoli. - dodaje drugi, sięgając po jej dłonie. - Ozdobimy pani śliczne dłonie tymi, oto wspaniałymi, srebrnymi kajdankami. - mówi. Krzyżuje jej dłonie z tyłu pleców, po czym zakłada kajdanki. Jego partner podobnie postępuje z Reyem, którego bezwładne ciało poddaje się niezbędnym procedurom. Wciąż nie potrafi otrząsnąć się z szoku, jaki nim zawładnął.
- A ja? O co jestem oskarżony? - jąka się.
- O współudział, naturalnie. - rzuca wysoki szatyn. Martinez spuszcza bezradnie głowę, wpatrując się w błyszczącą, świeżo wywoskowaną podłogę. Nie ma już nic do powiedzenia. Zdaje sobie sprawę ze zbliżającego się końca. Wie, że nie jest w stanie podjąć już żadnych działań. Cokolwiek nie powie, zostanie to skierowane przeciwko niemu. Policjanci mocno ściskają ich ciała, wolnym krokiem wyprowadzając z domu.
- Wynajmę adwokata! - krzyczy rozżalona Sharon, która w żaden, możliwy sposób nie potrafi pogodzić się z porażką. - Zaskarżę was! - dodaje. - To niedopuszczalne, by bezpodstawnie zatrzymywać uczciwą kobietę! - rzuca z narastającym gniewem. Mężczyźni śmieją się pod nosem, posyłając sobie nawzajem rozbawione spojrzenia. Nie rozumieją, jak kobieta usiłuje uważać się za porządnego obywatela, skoro jej kartoteka pęka w szwach. Właśnie dobiega koniec panowania Sharon Benson. Upadła. Na samo dno. Niespodziewanie i w najmniej spodziewanym momencie. Jej duma nie pozwala na poddanie się. Pragnie zniszczyć każdego, kto przyczynił się do jej klęski. Tłumi w sobie negatywne emocje, które pewnego dnia znów wyładuje. Jest pewna, że zwycięży. I to niebawem. Pogrążona w myślach, nie zauważa, kiedy jeden z funkcjonariuszu pochyla jej ciało i niczym zwierzę, wrzuca do radiowozu. Samochód odjeżdża, kierując się w stronę nowego domu kobiety. A raczej dżungli, w której każdy bezustannie walczy o przetrwanie i właściwą pozycję. Tam nikt nie zna litości. Współwięźniowie bezwzględnie niszczą słabszych, zgarniając ich śniadania, obiady, kolacje. Tylko prawdziwi królowie mają szansę przetrwać w tej dziczy. Jednak Sharon najwyraźniej wciąż nie zdaje sobie sprawy z bolesnej kary, którą niedługo odbędzie. Wciąż jest pewna zwycięstwa. Niedorzecznego i niemożliwego. Od momentu, gdy wymierzą jej sprawiedliwość, dołączy do grona podobnych jej przestępców pierwszej klasy i do piekła, które się tam odbywa.

~*~
Chłodny wiatr rozwiewa jej długie, ciemne włosy, a zimny dreszcz przebiega po plecach. Na ramionach pojawia się gęsia skórka, którą ona zdaje się ignorować. Z uśmiechem na ustach przymyka jedno oko i wpatruje się w bezkresną otchłań ciemnej galaktyki usypanej tysiącem, jasnych punkcików, które od czasu do czasu przecinają nocne niebo w postaci świetlistych komet. Podekscytowana Simonetti, nie potrafi przestać obserwować tego zniewalająco pięknego widoku. Godzinami potrafi napawać się  widokiem rozsianych po niebie gwiazd, które fascynują ją swoim blaskiem. Tworzą rozmaite wzory, zwane gwiazdozbiorami.
- I jak? Widzisz coś? - słyszy łagodny głos Gastona, który wchodzi na taras i staje tuż za nią. Czuje na szyi jego gorący oddech, który ją rozprasza. Sprawia, że jej serce bije mocniej. Szybciej. I pewniej. Przez jej ciało przebiega dreszcz, który rozpala ją od wewnątrz.
- To takie fascynujące. - wzdycha, nie przestając wpatrywać się w niebo. - Tyle nieodkrytych gwiazdozbiorów, wciąż czeka, by ktoś je zauważył. Nazwał i uważał za własne. - dodaje melancholijnie, ciężko wzdychając. Uśmiech nie schodzi z twarzy nastolatka. Nigdy wcześniej nie widział Niny bardziej szczęśliwej, niż tego wieczoru. - Widzisz ten, o tutaj? - pyta, wskazując palcem przed siebie. Ustawia odpowiednio teleskop i odsuwa się, przyciągając chłopaka bliżej siebie.
- Tak, widzę. - odpowiada dostrzegając niewielki, srebrny punkcik, który choć mały i niepozorny, różni się jednak blaskiem pośród innych. Świeci jakby jaśniej, z większą energią.
- To samotna gwiazda, czekająca na odkrycie, a może odkryta, a ja nie znam jej nazwy? - myśli na głos, w charakterystyczny sposób pocierając palcem, brodę. Gaston uśmiecha się i nakrywa jej drżące ramiona różowym sweterkiem, po który wstąpił do pokoju Niny, gdy ta kazała mu zająć się przygotowaniem przekąsek.
- Zimno już. - wyjaśnia, pocierając jej pokryte gęsią skórką, ramiona. Brunetka w nieśmiały, ale uroczy dla siebie sposób, odwzajemnia posłany jej uśmiech. - Może nazwiemy ją twoim imieniem? - pyta, spoglądając w niebo.
- To zbyt banalne. - stwierdza, psując cały czar tej nocy. - Zasługuje na ambitną nazwę. - stwierdza.
- Może Gastina? Od połączeń naszych imion. - wzrusza ramionami, przyciszając głos.
- Gaston, to ohydnie romantyczna nazwa. - odpowiada z lekką irytacją. - Jeśli chcesz zamienić ten wieczór w oklepaną, romantyczną randkę, to lepiej, żebyś już poszedł. - dodaje, podpierając dłońmi biodra. Chłopak wywraca oczami i wzdycha głęboko.
- Trudno ci dogodzić. - stwierdza, posyłając jej niemrawy uśmiech. - Powinnaś o wiele bardziej doceniać moje starania. - dodaje, po czym zgarnia leżącą na krześle kurtkę. Bez słowa opuszcza pomieszczenie. Wśród nocnej ciszy rozlega się głośne trzaśnięcie drzwi, co powoduje, że Simonetti przygryza ostrożnie dolną wargę.
- Gaston! - krzyczy z tarasu, wychylając się przez barierkę. - Zaczekaj. - wzdycha, po czym zrywa się z miejsca. W pośpiechu pragnie dogonić oddalającego się chłopaka, który najwyraźniej stracił wszelką ochotę na kontynuowanie wspólnie spędzanego wieczoru. - Odpuśćmy sobie gwiazdy. - mówi, ciągnąc go za rękaw. Ostrożnie ujmuje jego dłoń. Unosi wzrok i wpatruje się w jego oczy. - Nie zrobiliśmy jeszcze pizzy. - dodaje słodkim, przepełnionym czułością i wrażliwością głosem, co wywołuje na jego twarzy nieśmiały uśmiech.
- Bez kłótni? - unosi ku górze lewą brew.
- Bez kłótni. - stwierdza po dłuższym namyśle. Posyła mu delikatny, aczkolwiek mimo wszystko promienny uśmiech, co sprawia, że nie potrafi jej odmówić.
- Wiesz, jestem mistrzem kuchni. Beze mnie nie dasz sobie rady. - mruczy pod nosem, ani na chwilę nie zaprzestając się uśmiechać.
- Jeszcze zobaczymy. - stwierdza z przekonaniem, krzyżując ręce na piersi. Chytry uśmieszek pojawia się na jej twarzy. Nastolatkowie kierują się do domu Simonetti, wolnym krokiem przemierzając kamienną ścieżkę. Oboje mają głęboką, że reszta wieczoru minie im spokojnie. Bez kłótni.
~*~
Gaston z uwagą rozgląda się po niewielkim, błękitnym pomieszczeniu, które na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie ciepłej, rodzinnej przystani. Pod dużym, białym oknem znajduje się ciemny stół nakryty białą, koronkową serwetą w kształcie rombu., wokół którego znajdują się cztery, wysłane błękitnym materiałem krzesła. Na blacie stoi duży wazon, wypełniony kolorowymi kwiatami, co wygląda bardzo estetycznie. Dalej, po prawej stronie widnieje niewielki aneks kuchenny w nowoczesnym wydaniu, kolorystycznie dopasowany do barwy stołu. Kilka szafek, srebrna lodówka, kuchenka, zmywarka. Wszystko to idealnie komponuje się z ciemną barwą mebli. Koronkowe, ręcznie haftowane firanki, nadają pomieszczeniu łagodny charakter wiejskiej, babcinej kuchni, co wzbudza w nastolatku zachwyt, przypominając dziecięce, sielskie lata beztroski i wiecznej zabawy. Z uśmiechem na twarzy przygląda się Ninie która przepasana czerwonym fartuszkiem krząta się po pomieszczeniu, wyjmując z szafek odpowiedni składniki.
- Zamierzasz tak stać, czy w końcu mi pomożesz? - pyta nieco zirytowana, unosząc prawą brew. Chłopak wybucha nerwowym śmiechem, po czym uspokaja ją twierdzącym skinieniem głowy.
- Już idę. - melduje. Podchodzi do zlewu i dokładnie myje ręce, po czym przygotowuje sobie miejsce. Rozsypuje na blacie trochę mąki, co Nina obserwuje z narastającą ciekawością. Po chwili śnieżnobiały proszek ląduje we włosach Simonetti, co wprawia ją w niezadowolenie. Mimo to, dziewczyna wybucha śmiechem i po chwili rewanżuje się Gastonowi, który po kilku sekundach przypomina młynarza.
- Ten ekskluzywny makijaż dodaje ci sporo urody. - stwierdza z przekąsem, błądząc palcem po jego policzku. - W końcu wyglądasz jak człowiek. - dodaje, nie potrafiąc opanować śmiechu.
- A ty jak czarownica. - rzuca rozbawiony, mierzwiąc jej długie, ciemne włosy.
- W takim tempie nie zrobimy pizzy..- stwierdza z przekonaniem. Gładzi dłońmi nieco rozczochrane włosy, po czym najzwyczajniej w świecie wraca do czynności, które wcześniej wykonywał chłopak. Perida bez słowa przygląda się zręcznym ruchom jej dłoni, które z niebywałą łatwością ugniatają ciasto.
- Pomogę ci. - oferuje, co sprawia, że brunetka wybucha głośnym śmiechem.
- Teraz? - pyta ironicznie. - Dokończę, a ty posprzątaj. - dodaje po chwili namysłu. Chłopak przystaje na jej propozycję, twierdzącym skinieniem głowy, po czym wkłada naczynia do zmywarki. Nieoczekiwanie odkręca kran i moczy Ninę, która właśnie wstawiła gotową pizzę do piekarnika.
- To bardzo nieczyste zagranie! - wygraża palcem, po czym uderza go w głowę trzymaną w rękach kraciastą ściereczką.
- Albo ładnie przeprosisz...- niebezpiecznie zbliża się w jej stronę.
- Albo? - kończy za niego, spoglądając mu w oczy.
- Albo się zrewanżuję. - odpowiada. Nina rzuca się do ucieczki, a chłopak za nią, czemu towarzyszą głośne krzyki i piski, przeplatające się z nieokiełznanymi porywami śmiechu.
- Mówiłem, że cię złapię. - stwierdza z wyraźnym zadowoleniem, zamykając jej ciało w przyjacielskim uścisku.
- Może sama tego chciałam? - pyta krzyżując ręce. Ich spojrzenia spotykają się na moment, a kiedy usta zmniejszają dzielącą ich odległość, odwraca się. - Nasza pizza...- niepewnie wskazuje dłonią na prowadzące do kuchni drzwi.
- Racja. - przyznaje nieco zakłopotany chłopak. Podąża za nią w milczeniu, w myślach analizując jej dziwne zachowanie. W ciągu kilku sekund potrafi zmienić nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni, co stanowi dla niego nie lada zagadkę. Raz miła, raz śmiertelnie poważna. Przez chwilę czuła, za moment znów trzymająca go na dystans. Nie potrafi tego zrozumieć, choć nieustannie próbuje. Spogląda na nią, posyłając jej ciepły uśmiech. Ciężar swego ciała opiera o stół, zaciskając nerwowo usta. Czuje, że zanim ich relacja rozwinie się tak, jak on by tego pragnął, musi minąć sporo czasu. Jest bowiem pewien, że Nina skrywa wiele sekretów, o których istnieniu on nie ma zielnego pojęcia. Jeśli dostatecznie mu zaufa, wkrótce mu je wyjawi.

Od Autorki: I za nami już trzeci rozdział drugiej części! Jak Wam się podoba? Sharon wylądowała w więzieniu. Czy na długo? Gastina i ich problemy hehe xd Nina to u mnie niezłe ziółko :D Podpowiem wam, że w kolejnym pojawi się Matteo. Teraz żegnam się z Wami Kochani! Lecę pisać kolejny rozdział. Pozdrawiam, Marlene ♥

PS: W tym tygodniu pojawi się jeszcze jeden rozdział ze względu na święta ;) Może będzie to niedziela lub poniedziałek/wtorek. 

11 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Znów wróciła nazwa Ani :)
      Sharon i Rey w więzieniu w końcu !
      Oby tam zostali do końca życia :)
      Gastinka <3
      Oni jak zawsze muszą się kłócić :D
      Teraz czkamy na powrót Luny :#
      Będzie Lutteo ?
      Nie rozdzielaj ich tylko :(

      Cudowny :)
      Buziaki Ani :) <3

      Usuń
    2. Moja skleroza nadal trwa 😂
      Chce ci życzyć Wesołych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku ❤❤

      Usuń
  2. Przyjdę skomentować, póki co zaczytuję się :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie, od początku rozdziału, kiedy tylko dowiedziałam się, że ta cholerna wariatka została aresztowana, miałam nadzieję na pojawienie się Matteo lub Luny. A tu nic! Uh uwielbiasz trzymać nas w niepewności. Liczę, że Sharon już nie wyjdzie z więzienia i Valente spokojnie będzie mogła wrócić do Buenos Aires. Nie zdawałam sobie sprawy, że Benson popełniła aż tyle zbrodni dopóki ci funkcjonariusze nie zaczęli odczytywać oskarżeń. To niemożliwe, aby mogła uciec od kary.
    Gastina! Przyznam, że uwielbiam Ninę na twoim blogu. Choć czasami działa mi na nerwy, bo widać, że Perida naprawdę bardzo się stara, a ona tego nie docenia (albo tego nie okazuje). W ostatnim fragmencie miałam nadzieję na jakiś słodki, romantyczny pocałunek, ale się go nie doczekałam. Aj, wielka szkoda! Rozdział genialny, niczego tu nie brakuje. Z każdym kolejnym postem jeszcze mocniej utwierdzasz mnie w przekonaniu, że jesteś świetną pisarką. Śledzę Twoją opowieść nie tylko tutaj, ale również na wattpadzie ♥
    No dobra, koniec zbędnego gadania. Jeszcze korzystając z okazji, życzę Ci wesołych, spokojnych świąt spędzonych w rodzinnym gronie, szalonego sylwestra, więcej weny, wspaniałych przyjaciół, szczęścia, zdrówka (przede wszystkim) i spełnienia wszystkich marzeń. Żeby ten 2017 okazał się lepszym rokiem!
    Wiem, że pojawi się jeszcze jeden rozdział w tym tygodniu i zdązyłabym napisać życzenia, ale jutro Wigilia, więc uznałam, że dzisiejszy dzień będzie idealny. Dobra, zmykam już. Buziaki kochana ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Życze weny.Wszystkiego najlepszego z okazjii Świąt Bożego Narodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały rozdział ❤❤
    Wesołych świąt 😀

    OdpowiedzUsuń
  6. Wesołych Świąt i w końcu Sharon i Rey poszli do więzienia. O jakie to urocze ze Gaston wymsla nazwe swojego związku.

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam *.*
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba już za późno, żeby Ci życzyć Wesołych Świąt 😂😂😂.. no cóż.. mówi się trudno xD
    Nadrabiam zaległości i muszę Ci powiedzieć, że ten rozdział jest EXTRA ♥.. jak wszystkie, ale w tym Sharon w końcu dosięgneła sprawiedliwość! Nareszcie! I to w momencie, gdy Rey chyba chciał ją zabić. Och... ta nasza para kochanków 😂..
    Gastina jest taka urocza.. 😍😍😍
    Gaston tak się stara. Wkurza mnie tylko trochę nastawienie Niny...
    Pozdrawiam 😘

    OdpowiedzUsuń